Intelektualiści, profesorowie, artyści wciąż chcą doradzać politykom, jak naprawiać świat. Angażują się w ideologiczne projekty. Mimo że wiele razy się na tym sparzyli i stracili reputację. Pragną rządzić, a mogą jedynie służyć. Poparcie elit dla komunizmu wywołało wielkie zdumienie. Aż zbyt wielkie. Owszem, skala poparcia była niezwykła, podobnie jak jego żarliwość, jednak samo zachowanie było aż do znudzenia znane.
Ciekawie czyta się po latach „Zniewolony umysł”. Esej ciągle świetny, ale w swoim głównym wątku coraz mniej przekonujący. Bo Miłosz szukał miejsc w marksistowskiej doktrynie, które uwiodły elity. Przyglądał się logice komunistycznej idei, badał jej atrakcyjność, uważnie zaglądał jej w zęby, by odkryć, że kąsała Heglem.
Tymczasem tych zębów szukać nie warto. Elit do polityki wabić nie trzeba, one same się do niej zlatują. Zarówno dziś, w epoce nudy, gdy PiS szarpie się z PO, gdy jedna marność bije się z inną marnością, jak również w czasach mocnych wrażeń, gdy ton polityce nadawali Hitler i Stalin.
(...)
Gdy dziś się czyta monografie minionego stulecia, dominują w nich trzy wątki – ludobójstwo, totalitaryzm i kompromitacja intelektualistów. Bo kiedy elitom udało się wreszcie wedrzeć do polityki, zamiast zapanować nad jej złem, właśnie to zło ochroniły. Weszły do polityki, aby nią rządzić, jednak to im polityka twardo podyktowała swoje warunki.
Brecht czy Sartre układający piękne zdania rozgrzeszające polityków ze wszystkiego, co zrobili i co zechcą zrobić, stali się symbolami tego, kto w relacji polityka–elity jest małpką, a kto kataryniarzem.
Elity przegrywały na skalę wcześniej nieznaną…
Cały artykuł Roberta Krasowskiego w specjalnym, podwójnym numerze POLITYKI na Święta – dostępnym w kioskach, w wydaniach na iPadzie, Kindle i w Polityce Cyfrowej!