W Ostrowcu Świętokrzyskim nie było lotniska. Nie było też morza. W Ostrowcu Świętokrzyskim była za to huta, przy której Lech Majewski (rocznik 52) skończył technikum. To pewnie dlatego marzył, że zostanie lotnikiem albo marynarzem. W rozwiązaniu dylematu, z jaką branżą się związać, pomogli mu młodzi adepci z Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych z Dęblina, którzy odwiedzili jego szkołę. Przystojni, uśmiechnięci i ściągający wzrok dziewcząt. Musieli być bardzo przekonujący, bo z tego jednego technikum wyszło aż pięciu polskich generałów. W służbie do dziś pozostał tylko jeden – Lech Majewski.
Jak hartowała się stal
W 1972 r. do lotnictwa chętnych nie brakowało. Konkurencja była silna, bo lotnictwo wojskowe sponsorowało aerokluby i już wśród licealistów hodowało przyszły narybek. Majewski przed pójściem do szkoły orląt nie spędził w powietrzu ani jednej godziny, ale w czasie wakacyjnego kursu sprawdzającego zdołał pokonać nawet tych z doświadczeniem za sterami. Ambicja to silny rys jego charakteru.
Szkołę ukończył w terminie. Musiał być dobrze oceniany, bo skierowano go na samoloty odrzutowe. Por. Majewski poszedł do rozpoznania. Latał na Mi-21. Samolot nie należał do łatwych w pilotażu. Jak wspomina sam Lech Majewski – nie wybaczał błędów. Może stąd brała się kolejna cecha dzisiejszego generała: ogromna ostrożność. Część kolegów dogryzała mu nawet, że brak mu lotniczej fantazji. Na tym braku fantazji doszedł jednak do stanowiska dowódcy Sił Powietrznych.
Kiedy 10 kwietnia 2010 r. w katastrofie smoleńskiej zginął m.in. gen. Andrzej Błasik, w MON i Kancelarii Prezydenta rozważane były dwie opcje – normalna i twarda. Twarda: Lech Majewski miał skończyć z lataniem z fantazją, które uważano za jedną z przyczyn katastrofy.