Chociaż wybory odbędą się 16 listopada, we wszystkich polskich samorządach już trwają przymiarki wyborcze. Partie polityczne szykują się do walki o władzę w dużych miastach, bo mieć własnego prezydenta, to nie tylko splendor i nie tylko gra wstępna przed wyborami parlamentarnymi, ale też możliwość zapewnienia pracy w miejskich urzędach dla wiernych kolegów. Zdobędą utrzymanie z samorządowych środków, za co odwdzięczą się, kiedy nadejdzie pora. Obsiądą miejskie spółki komunikacyjne, wodociągowe i kanalizacyjne, będą planować wydawanie pieniędzy na potrzebne i całkowicie niepotrzebne inwestycje. Najczęściej bowiem te stanowiska są obsadzane politycznymi pretorianami, którzy patrzą na świat w kadencyjnej perspektywie. Brak kompetencji nadrobią tupetem, miasta z tego rozdawnictwa stanowisk wychodzą coraz mocniej zadłużone – bo po nas choćby potop.
Zdarzają się partyjni kandydaci na prezydentów, którzy po zdobyciu władzy urywają się z politycznej smyczy. Takich włodarzy, którzy wybili się na samodzielność, jest już w Polsce kilkunastu. Partie obrażają się na nich, w kolejnych wyborach wysuwają innych kandydatów, ale lokalne społeczności stawiają przeważnie na sprawdzonego gospodarza, a nie politycznego spadochroniarza.
Prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz popierany przez PO najpierw zdobył władzę, a potem utrzymał ją już samodzielnie, chociaż Platforma Obywatelska próbowała mu ją odebrać. W najbliższych wyborach to nie Dutkiewicz poprosi PO o wsparcie, ale ta partia, jak wiele na to wskazuje, będzie go przekonywać, aby przyjął ją na swoje sztandary. Podobny dylemat będzie miała SLD ze swoimi dawnymi kandydatami, a dzisiaj samodzielnymi prezydentami w Zielonej Górze i Krakowie. W cyklu POLITYKI „Portrety Miast Polskich” ułatwiamy wyborcom zadanie, przybliżając sylwetki urzędujących prezydentów.