Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Pan z nieba

Śląska dusza Wojciecha Kilara

Jak napisać sensowny komentarz o odejściu Wielkiego Kompozytora? Szczególnie jeśli jest się znawcą muzyki zupełnie przeciętnym? Sam Kilar powiedział, że jak ktoś jest melomanem, to o muzyce nic nie mówi.

Zresztą – jaka to prawda o człowieku, że w jednym ze swoich ostatnich awangardowych utworów postanawia wyjść „poza obręb sonoryzmu, w stronę nowej syntezy, łączącej harmonikę  klasterów z tonalnym rdzeniem formy”?

To o „Upstairs - Downstairs, w którym dziecięce chóry przez dwanaście minut trzymają dwa dźwięki stanowiące tło dla orkiestry. „Nie ma nic piękniejszego niż dźwięk, trwający niemal w nieskończoność” - tyle sam  Kilar. Proste, prawda?  

Może kawałkiem prawdy będzie to, że świetnie znał francuskie kino, kochał  piłkę nożną, lubił dobre samochody, wybierał loty Concordem, uwielbiał Orianę Fallaci i Boską Dantego, czytał namiętnie Stephena Kinga – ale i Camusa, a także Miłosza i wielu innych.

Tylko kawałkiem. Trzeba sięgnąć głębiej. Może do dzieciństwa we Lwowie,  albo do późnych lat pięćdziesiątych, kiedy rodzina Kilarów znalazła swoje miejsce na ziemi – w Katowicach? Matka – aktorka Teatru  Śląskiego, gdzie grała z takimi osobistościami jak Gustaw Holoubek – niewątpliwie rzucała czar na osobowość  kompozytora, tworząc w domu klimat sprzyjający rozwojowi artystycznej wrażliwości. Intensywna nauka, stypendium paryskie i koncerty za oceanem - otworzyły nowe horyzonty.

Razem z Krzysztofem Pendereckim i Henrykiem Góreckim tworzą nowy, awangardowy kierunek w muzyce współczesnej – sonoryzm. Szczegóły zostawiam znawcom – wiem jednak, że nie powiedzą pełnej prawdy o Kilarze.

Może istotne znaczenie będzie miało to, że jego muzyka, liryczna i tkliwa na wstępie - przeradzała się w demoniczne brzmienie w końcowej partii, a wykonawcy ocierali pot z czoła, chociaż patrzyli na Mistrza z uwielbieniem? To o I Koncercie Fortepianowym. „Jestem jak ten koncert fortepianowy” – powiedział o sobie. To już jest jakaś prawda.

Chociaż na świecie znany przede wszystkim z utworów filmowych – sam nie przywiązuje do nich wielkiej wagi. Uważa, że dobrze wyuczony reżyser sam byłby w stanie stworzyć dla swego dzieła odpowiednie tło muzyczne. ”Są kompozytorzy, którzy ciągle coś piszą, a ja piszę tylko te najlepsze, jak na mnie kawałki. Na inne szkoda czasu, świat jest przecież taki piękny.” To też jest prawda – i choć wciąż niepełna – powoli układa się jakiś zarys postaci.

Znany z „nieuleczalnej, bezkrytycznej i bezrefleksyjnej sympatii do Ameryki” (Symfonia Wrześniowa), podziwiany, honorowany odznaczeniami i światowymi nagrodami - wracał na  Śląsk, do domu. Przypadek wielu tułaczy z Kresów. Mówił o tym często i żarliwie.

Sens tworzenia odnajduje w muzyce religijnej, co tworzy harmonijną całość z tym, co czuje. „Od żony nauczyłem się za wszystko dziękować. Za dobre i złe, za wspaniałe rzeczy, które dostaliśmy od życia, wrażenia, ludzi, których spotkaliśmy, podróże, przeczytane książki, obejrzane obrazy…” „Magnificat” stanie się wielkim hymnem dziękczynnym – za wszystko.To jest najważniejsza prawda o nim.

Teraz przy dźwiękach dzwonów spieszy na spotkanie z największą miłością swego życia – z żoną Barbarą. Powiedziała mu przed odejściem, że TAM – jest pięknie i jasno. Żadnych tuneli i labiryntów. I że będzie czekać. Razem z ukochanymi kotami.

Rozmawiałem z nim raz, na pokazie filmu Kazimierza Kutza „Śmierć jak kromka chleba”. Światło reflektorów stworzyło wokół jego głowy jasną aureolę z białych włosów, które prawie zawsze były w uporządkowanym nieładzie. „Czy ten pan jest z nieba?” - zapytała moja paroletnia wówczas córka. Wtedy mnie to rozbawiło, ale dzisiaj pewnie bym przytaknął.

Cytaty: Piotr Mucharski - „Tygodnik Powszechny”, Barbara Gruszka-Zych - „Gość Niedzielny”. 

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną