Pretekstem do zajęcia się aż na poziomie obrad Rady Ministrów nietrzeźwymi kierowcami były ostatnie zdarzenia. 26-latek, który zabił w Kamieniu Pomorskim sześć osób (2 promile) i motorniczy z Łodzi (1,2 prom.) – dwie śmiertelne ofiary. Inspiracją dla ministrów było oburzenie opinii publicznej po bulwersujących wypadkach spowodowanych przez pijanych, a to nie jest dobry zaczyn dla tworzenia zmian w prawie.
Chociaż premier odżegnywał się od populistycznych pomysłów niektórych polityków, którzy domagali się kar więzienia dla osób przyłapanych na jeździe po pijaku, to propozycje, jakie zgłosił też są populistyczne: mają na celu pokazać, że rząd trzyma ręce na pulsie, reaguje szybko i bezlitośnie. Szkoda, że ogłoszono je po tragedii w Kamieniu, a nie długo wcześniej. Rząd powinien pracować nad rozważnymi aktami prawnymi, głęboko przemyślanymi, a nie przygotowywanymi w gorączce bieżących wydarzeń.
Chodzi o szybki efekt - przyznał Tusk. Dlaczego ma być szybki akurat teraz, a nie rok temu, dwa lata, albo pięć lat temu, kiedy problem pijanych kierowców był bardziej dolegliwy? W 2012 roku nietrzeźwi kierujący spowodowali 7,2 proc. wypadków komunikacyjnych, a w 2008 r. 9,2 proc. Od kilku lat obserwujemy tendencję spadającą, maleje liczba wypadków ogółem i liczba zdarzeń spowodowanych przez nietrzeźwych. Skala problemu nie wskazuje, aby potrzebne były nadzwyczajne i doraźne działania akurat teraz.
Spójrzmy na propozycje. Za pierwsze przyłapanie na jeździe na tzw. bani – strata prawa jazdy na trzy lata i kara finansowa od 5 tys. w górę. Recydywista przyłapany po raz drugi straci prawo na minimum 5 lat i zapłaci od 10 tys. zł w górę. Do tej pory osoby, które traciły uprawnienia do kierowania pojazdami przyłapane na prowadzeniu samochodów popełniały wykroczenia i były karane mandatami.