To nie jest wielka sprawa. Los Tesco nie zależy od bojkotu, do którego wzywa PSL. Los PSL nie zależy od tego, czy coś z tego bojkotu wyjdzie. Podobnie jak los Wielkiej Brytanii ani Brytyjczyków nie zależy od tego, czy Polacy, którzy tam pracują, będą z brytyjskiego budżetu pobierali zasiłki na dzieci pozostawione w Polsce. Dla Polski i polskiego budżetu też nie ma to wielkiego znaczenia. Stawką są niewielkie pieniądze i nie wiadomo, jakie rozwiązanie komu przyniesie szkodę, a komu pożytek.
Jeżeli Cameron zabierze polskim dzieciom zasiłki, to część rodziców sprowadzi je do Wielkiej Brytanii. Wtedy brytyjski rząd będzie płacił za ich szkoły i opiekę medyczną, a polski rząd na tym zaoszczędzi. W zależności od tego, jak wielu rodziców to zrobi, a ilu zacznie pobierać jakieś zasiłki w Polsce albo wróci i zacznie tu szukać pracy, jeden kraj więcej zaoszczędzi, a drugi więcej straci. Podobnie jest z bojkotem. Gdyby Polacy masowo przestali kupować w Tesco, jego zyski trochę by zmalały, trochę pracowników straciłoby pracę, trochę mniej polskich towarów trafiłoby przez tę sieć do klientów. Ale ludzie i tak by gdzieś kupowali, więc jabłka niesprzedane przez Tesco zostałyby sprzedane w sklepie innej sieci albo na bazarze, gdzie wzrosłoby zatrudnienie. I tak dalej. Chyba więc tylko niektóre dzieci z całą pewnością mogą na pomysłach Camerona zyskać, bo dla nich zawsze lepiej jest być z rodzicami. A możliwy ekonomiczny efekt całej tej awanturki bez względu na jej przebieg będzie z grubsza neutralny albo mało znaczący.
Natomiast politycznie sprawa jest znacząca. Bo mając w bliskiej perspektywie krajowe i europejskie wybory, kluczowi politycy po obu stronach sporu – czujący na plecach oddechy lokalnych populistów – prężą wątłe muskuły i bawią się w dość niebezpieczny teatr politycznych emocji.