Dzień Babci pani S. (78) zaczyna się od telefonu od prawnuka (12). Nie tyle prawnuka, ile syna z pierwszego małżeństwa obecnego męża (40) wnuczki pani S. Potem dzwoni owa wnuczka (32), przystawiając do telefonu małe (prawnuk biologiczny, półtora roku). Następnie, można by powiedzieć – wnuk cioteczny, gdyby nie był to w istocie bratanek (21), bo jest on późnym synem najmłodszego brata (68) pani S. Ale utarło się, że i dla niego pani S. to babcia (skoro wnuczka zwracała się do pani S. babciu, to i młodszy od niej chłopak – w istocie wujek wnuczki – mówił per babciu). Uff...
Gdy pada dziś termin: rodzina, to głównie z myślą o kobiecie i mężczyźnie, jako partnerach i rodzicach, oraz dzieciach (tzw. rodzina nuklearna). Mówi się o jej kryzysie i przemianach ról, o partnerskiej rewolucji. Ale terminu rodzina zwykło się także używać w odniesieniu do siostrzeńców, stryjenek, teściów, szwagrów, do wszystkich tych bliższych i dalszych kuzynów. Takie spokrewnione, spowinowacone i skoligacone plemię socjologowie nazywają rodziną wielką. Rozwody, kolejne związki, opóźniony wiek zawierania małżeństw, spadek dzietności, migracje, wydłużenie życia... Wszystko to przebudowuje i rozszerza tradycyjne relacje.
Co z tego wyniknie? Tradycjonalistom jawi się wizja nieuchronnego kryzysu i krachu rodziny. Ale wcale niewykluczone, że epoka rodziny wielkiej w dziejach naszego gatunku tak naprawdę dopiero nadchodzi. Wybitny amerykański badacz William Goode zwraca uwagę, że większość ludzkości (w tym Europejczyków) przez większość swych losów niczego takiego nie znała i nie praktykowała.
To, co Goode nazywa „mitem wielkiej rodziny”, w szczególny sposób odnosi się do Polaków...
Cały artykuł Ewy Wilk w najnowszym numerze POLITYKI – dostępnym w kioskach, w wydaniach na iPadzie, Kindle i w Polityce Cyfrowej!