Po prostu Tusk ukradł czyjeś słowa i wygłosił jako swoje – tak przynajmniej twierdzi Mariusz Błaszczak, przewodniczący Klubu Parlamentarnego Prawa i Sprawiedliwości. Czyje słowa ukradł? Lecha Kaczyńskiego i PiS. W dodatku za słowami premiera nie idą czyny – dobija Tuska konkretem Błaszczak. I oto znów jesteśmy w domu, czyli w Polsce. Wracamy do starej retoryki PiS: premier nic nie robi. A co mógłby jeszcze zrobić w sprawie Ukrainy? Przedostać się incognito kanałami na Kreml i przegryźć grdykę Putinowi?
Błaszczakowi w ocenie Tuska wtóruje wizjoner polityczny Adam Hofman, który przypomina, jak dwa lata temu mówił, że „ruski człowiek” Janukowycz nie utrzyma proeuropejskiego kursu, a nasz premier dopiero teraz przejrzał na oczy. Mamy też Joachima Brudzińskiego, który w rozmowie z „Rzeczpospolitą” twierdzi, że minister Sikorski podawał tlen Janukowyczowi, historia przyznała rację Lechowi Kaczyńskiemu, a prezydent Komorowski popełnił błąd, nie kontynuując polityki swojego poprzednika. Trzy grosze wtrąca i poseł Stanisław Pięta, nazywając ministra Sikorskiego „moskiewską kukłą” i radząc mu, by jak najszybciej podał się do dymisji. Oczywiście, świetny pomysł. Sikorski poda się do dymisji, a na jego miejsce wejdzie Pięta.
Nie tylko PiS bryluje. Także Polska Razem, czyli europoseł Paweł Kowal. Rzuca błyskotliwy bon mot: Polska wychodzi na głównego świra Europy; walcząc o sankcje przeciwko Rosji, wystawia się na odstrzał, bo z góry było wiadomo, że żadnych sankcji Zachodu nie będzie. Rozumiem, że Kowal obawia się gospodarczego odwetu Rosji wobec Polski. Mimo to nie stanąłbym ramię w ramię z premierem Węgier Orbánem, który oświadczył, że Ukraina to nie jego sprawa, godząc się w ten sposób, by Putin wprowadzał korekty na mapie Europy.