Joanna Podgórska: – „Na dnie swojej nędzy Polska dostała króla, i to takiego, o jakim śniła” – napisał Czesław Miłosz po tym, jak Karol Wojtyła został papieżem. Pamięta pan ten moment?
Prof. Wojciech Burszta: – Każdą minutę transmisji w telewizorze Rubin. Najpierw pomyślałem: to jest niemożliwe. A zaraz potem: czy on dobrze mówi po włosku, żeby tylko nie było wstydu. Dla mojego pokolenia to było niezwykle ważne wydarzenie. W tamtych czasach, na przełomie lat 70. i 80., Kościół i społeczeństwo stanowiły jedność. Kościół był swego rodzaju rękojmią. Szedł ramię w ramię z ruchami nawet zupełnie świeckimi po niepodległość. Dla części Polaków wybór Jana Pawła II był wydarzeniem stricte religijnym, ale przede wszystkim było to wydarzenie polityczne. Od samego początku pontyfikatu to pęknięcie było widoczne.
To był chyba też cudowny lek na narodowy kompleks. Nagle świat musiał dostrzec istnienie Polski i Polaków. Mamy potężny narodowy totem.
Wokół postaci papieża budowała się swoista mitologia. Ale pierwsze miesiące to był całkowity szok. Szukano wytłumaczeń metafizycznych, odwoływano się do przepowiedni. Dopiero potem narastała opowieść cywilizacyjna zahaczająca o megalomanię. Ten wybór tak naprawdę najbardziej zaszkodził polskiemu Kościołowi, bo go wbił w tę megalomanię. Polski Kościół poczuł się Kościołem wybranym.
Chyba w ogóle Polacy poczuli się narodem wybranym.
Naturalnie. I to trochę bez skupienia i refleksji nad tym, co się naprawdę stało. Robiliśmy badania etnograficzne w latach 80., żeby sprawdzić, ile z tego, co papież mówi, dociera do ludzi. Okazało się, że nic.