Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Jak być byłym

Premier Marcinkiewicz wraca do polityki?

W dniu przyjęcia projektu ustawy o Państwowym Ratownictwie Medycznym premier Kazimierz Marcinkiewicz wziął udział w pokazie sprzętu ratowniczego, 2006 r. W dniu przyjęcia projektu ustawy o Państwowym Ratownictwie Medycznym premier Kazimierz Marcinkiewicz wziął udział w pokazie sprzętu ratowniczego, 2006 r. Andrzej Iwanczuk / Reporter
Byłych premierów jest w Polsce 11, kilku wciąż liczy się w grze, ale w tabloidach najgłośniej o tym, który się nie liczy. Czy Kazimierz Marcinkiewicz szykuje wielki powrót?
Kazimierz Marcinkiewicz w Londynie.Adam Kardasz/Forum Kazimierz Marcinkiewicz w Londynie.
Kaziemierz Marcinkiewicz jako premier. 2006 r.Archiwum Kancelarii Prezydenta RP/Wikipedia Kaziemierz Marcinkiewicz jako premier. 2006 r.

Marcinkiewicz rzuca ­Isabel!”, „Marcinkiewicz wraca do żony!”, „Marcinkiewicz na kolacji z Isabel. Jednak się nie ­rozstali?”, „Klątwa Marcinkiewicza. To dlatego zdradził żonę”, „Marcinkiewicz dostał pokutę za seks z Isabel” – to garść tytułów z ostatnich tygodni. „Fakt” pokazał nawet sekwencję zdjęć, jak były premier potknął się o betonowy słup i upadł.

Wszystkie te dramatyczne historie można streścić w jednym zdaniu: 54-letni były premier porzucił 32-letnią blondynkę, bo chce wrócić do byłej żony, którą sześć lat wcześniej porzucił dla tejże blondynki.

Źli ludzie dodają, że Marcinkiewicza nie popchnęły do tego wyrzuty sumienia, lecz pragnienie innego comebacku – politycznego. W kampanii wyborczej lepiej prezentuje się skruszony grzesznik niż facet, który dla kochanki zostawił żonę i czwórkę dzieci; zwłaszcza jeśli sprawa dotyczy polityka chrześcijańskiej prawicy. Wszystkie łzawe opowieści w brukowcach byłyby w istocie nieobcą Marcinkiewiczowi operacją wizerunkową. Ekspremier nigdy nie słynął z niedostępności dla takich mediów.

Marcinkiewicz ma także żywot równoległy. Chodzi do programów w TVN24 czy Radiu Zet, zupełnie jakby był liczącym się politykiem. Omawia sytuację na Ukrainie, atakuje PiS; a to rzuci o Antonim Macierewiczu, że zachowuje się, jakby był rosyjskim agentem, a to nazwie kandydatów PiS na europosłów „przydupasami Kaczyńskiego”. Mocne słowa jak na kogoś, kto został premierem tylko z łaski prezesa PiS.

„Gdy byliśmy w Alpach Francuskich, wjechaliśmy na tak wysoką górę, że Marcinkiewicz zasłabł i trzeba go było zwieźć toboganem na dół” – wspomina byłego premiera Michał Kamiński w wywiadzie rzece „Koniec PiS”.

Podobnie było w polityce. Marcinkiewicz, wciągnięty na sam szczyt, zaczął zdradzać objawy choroby wysokościowej i wtedy został odtransportowany na dół.

W 2005 r. był ważnym, ale jednak drugoligowym, politykiem PiS. Z przeszłością w ZChN i Przymierzu Prawicy, środowiskach mniejszościowych w PiS, w którym dominowało dawne Porozumienie Centrum. Gdy PiS pokonał Platformę i miał wystawić kandydata na premiera, Marcinkiewicza wymyślili spin doktorzy – Adam Bielan i Michał Kamiński. Kandydatura Jarosława Kaczyńskiego mogłaby ich zdaniem zaszkodzić Lechowi Kaczyńskiemu w pojedynku z Donaldem Tuskiem o Pałac Prezydencki. Doszło wtedy do jednego z nielicznych konfliktów między bliźniakami – Lech uważał, że to jego brat, lider zwycięskiej partii, powinien zostać premierem. Marcinkiewicza nazywał „premierem z kapelusza” czy „atrakcyjnym Kazimierzem”. „Marcinkiewicz jest człowiekiem od tańczenia na balach maturalnych czy od lepienia bałwanów. Jako premier był leniwy” – mówił Lech Kaczyński w książce „Ostatni wywiad”.

Komentowano, że wybór Marcinkiewicza na premiera wynikał z tego, iż nie stała za nim żadna zwarta frakcja, która mogłaby w przyszłości zagrozić prezesowi PiS. A poza tym osoba Marcinkiewicza miała być zostawioną uchyloną furtką do koalicji z PO. Kaczyński dawał do zrozumienia, że rozmawiał o tej kandydaturze z „niektórymi osobami w PO”, a sam Marcinkiewicz widział jako wicepremiera Jana Rokitę. Nic z tego nie wyszło.

Za szybko milioner

Marcinkiewicz jako premier teoretycznie dysponował większą władzą niż prezydent czy szef największej partii, w praktyce ruchy miał skrępowane, o czym bez ogródek opowiadał Lech Kaczyński. „Tłumaczyłem Marcinkiewiczowi, z jakich powodów znalazł się na stanowisku premiera, ale to nie dawało rezultatu. W kwestii likwidacji WSI naciskałem go delikatnie, ale w końcu mu tę sprawę zabrałem” – wspominał.

Skalę niezależności premiera pokazuje historia pierwszego ministra skarbu Andrzeja Mikosza. Gdański znajomy spytał Lecha Kaczyńskiego, wówczas prezydenta elekta, czy uważa Andrzeja Mikosza za człowieka IV RP. Prezydent poszedł z tym do brata. „Jarek zaczął coś sprawdzać i powiedział Marcinkiewiczowi, że Mikosz ma odejść. I to odchodzenie trwało trzy miesiące. Wtedy zrozumiałem, że jest już po zawodach. Sytuacja co do Marcinkiewicza była jasna” – wspominał prezydent, niezupełnie zgodnie z faktami, bo Mikosz był w rządzie tylko dwa miesiące. Podał się do dymisji 3 stycznia 2006 r., po niekorzystnym dla siebie artykule w „Rzeczpospolitej”, który spadł braciom Kaczyńskim jak z nieba i z pewnością przypadkowo.

Marcinkiewicz w fotelu premiera przetrwał do lipca 2006 r., czyli w sumie osiem i pół miesiąca. W tym czasie Jarosław Kaczyński przemeblował mu rząd, zawierając koalicję z Samoobroną i LPR. Gdy prezes PiS robił politykę, Marcinkiewicz brylował w mediach. Wykrzyczał słynne „yes, yes, yes” po szczycie budżetowym Unii, tańczył na studniówce w liceum w swoim rodzinnym Gorzowie, gabinet cieni PO nazwał cieniasami. Polakom się spodobał. Przez osiem miesięcy z rzędu był na szczycie rankingu zaufania do polityków, a notowania jego rządu pod koniec działalności były lepsze niż oceny pierwszego rządu Donalda Tuska w porównywalnym okresie.

Wizerunkowe sukcesy Marcinkiewicza przeszkadzały braciom Kaczyńskim. „Amerykański pucybut musi przejść pewną drogę, zanim zostanie milionerem. A jeżeli jest w czwartek pucybutem, a w piątek milionerem, to mu odbija. Marcinkiewicz okazał się ofiarą tego zjawiska” – wspominał Lech Kaczyński. A prezes PiS uważał, że na niego spada cała krytyka, a premier tylko „spija miód”.

Los Marcinkiewicza był przypieczętowany, z czego on sam kompletnie nie zdawał sobie sprawy. Żył w przekonaniu, że chronią go dobre sondaże, wierzył też, że w razie czego w jego obronie staną Roman Giertych i Andrzej Lepper. Odwołanie było jednak błyskawiczne, na posiedzeniu komitetu politycznego PiS nikt premiera nie bronił. Formalnie premier podał się do dymisji, a na otarcie łez dostał propozycję startu w wyborach na prezydenta Warszawy jesienią 2006 r., w pierwszej turze pokonał Hannę Gronkiewicz-Waltz, ale drugą nieznacznie przegrał.

W ten sposób znalazł się na aucie, bo wcześniej, gdy został komisarzem rządzącym Warszawą do czasu wyborów prezydenta, musiał złożyć mandat poselski.Potem mówiło się, że cała Polska szuka posady dla Marcinkiewicza.

Droga ze szczytu

A byli premierzy, w odróżnieniu od byłych prezydentów, nie dostają dożywotniej pensji ani pieniędzy na biuro. Czy mają pokusę powalczyć o powrót do Kancelarii? Miller i Kaczyński na pewno, a Tusk wcale nie chce zostać ekspremierem, ale można usłyszeć także inne głosy. – Nie chciałbym tam wracać, bo ta praca poważnie traktowana jest po prostu katorgą. Nie mam już ochoty pracować po 1617 godzin dziennie. A czy miewam wrażenie, że zrobiłbym coś lepiej od kolejnych, aktualnych premierów? No jasne, przecież każdy z nas świetnie wie, że jest najlepszy – mówi POLITYCE Włodzimierz Cimoszewicz.

Różnie ułożyły się losy byłych szefów rządu. Tadeusz Mazowiecki ostatnie lata życia był doradcą Bronisława Komorowskiego, wcześniej zdążył zobaczyć zmierzch swojej partii. Z powodów zdrowotnych z życia publicznego wycofał się 83-letni Jan Olszewski, choć do dziś pozostaje idolem dla części prawicy. „Gazeta Polska”, piętnując III RP, zawsze wspomina o dwóch jej jaśniejszych punktach – rządach Olszewskiego i PiS.

Józefowi Oleksemu choroba nie pozwoliła wystartować w tegorocznych wyborach europejskich. Ekspremier z SLD jest nominalnie wiceprzewodniczącym Sojuszu i bywa zapraszany do popularnych programów, ale władzy ma niewiele. Jako były premier miał jednak barwne losy, a jego kariera była jak jazda kolejką górską. W kadencji 2001–05 był przez pewien czas szefem Sojuszu i marszałkiem Sejmu. Tej drugiej funkcji zrzekł się po niekorzystnym dla niego wyroku sądu w sprawie lustracyjnej (potem, po kasacji Oleksego, Sąd Najwyższy umorzył sprawę). Fotel przewodniczącego partii oddał młodemu Wojciechowi Olejniczakowi, by przed wyborami 2005 r. odświeżył wizerunek Sojuszu, zrujnowany aferą Rywina. Potem Oleksy stał się jednym z bohaterów studia nagrań Aleksandra Gudzowatego – w rozmowie z biznesmenem kpił z kolegów z partii, parodiował Jolantę Kwaśniewską (sławne porady, jak jeść bezę) i powątpiewał w legalność źródeł majątku Aleksandra Kwaśniewskiego. Gdy w 2007 r. stenogramy opublikował „Wprost”, Oleksy na kilka lat pożegnał się z partią, wrócił w 2010 r.

Daleko od bieżącej polityki jest Hanna Suchocka, jedyna kobieta w gronie byłych premierów. 12 lat spędziła jako ambasador Polski przy Stolicy Apostolskiej, wróciła w 2013 r. Przez chwilę w mediach – i tylko mediach – zaistniał pomysł, by wystartowała do europarlamentu z listy PO. Ostatecznie Suchocka w marcu tego roku została powołana do papieskiej komisji ds. ochrony nieletnich, która ma zwalczać pedofilię w Kościele.

Poza partyjną polityką, choć na bardzo ważnym stanowisku, jest Marek Belka, premier w czasach najgłębszego upadku SLD po dymisji Leszka Millera; Belka nawet jako premier nie był politykiem typowym – wspierał opozycyjną Partię Demokratyczną i z jej list próbował dostać się do Sejmu w 2005 r. Potem robił karierę w międzynarodowych instytucjach finansowych, by zostać prezesem NBP w 2010 r., po śmierci poprzednika w katastrofie smoleńskiej.

Politycznym samotnikiem jest niezależny senator Cimoszewicz, spędzający większość czasu w leśniczówce w Białowieży. Wywodzi się z SLD, ale bywał wobec tej partii krytyczny. Jest przeciwnikiem rządu Tuska, ale jeszcze większym – PiS. Przy okazji kryzysu rosyjsko-ukraińskiego był jednym z ważniejszych uczestników narady u premiera, a jego ostra reakcja na agresję Putina zebrała pochwały nawet od prawicy. Cimoszewicz zapowiada rezygnację z polityki po tej kadencji, ale zostawia sobie furtkę powrotu.

Czyszczenie wizerunku

Spośród byłych premierów największą karierę, w sensie prestiżu zajmowanego stanowiska, zrobił europoseł Platformy Jerzy Buzek, przez pół kadencji przewodniczący Parlamentu Europejskiego. Bardziej od niego wpływowy – choćby z racji bliskich relacji z Tuskiem – jest jednak szef Rady Gospodarczej przy premierze Jan Krzysztof Bielecki, który jako pierwszy wie wszystko lub prawie wszystko o polityce gospodarczej rządu i należy do najważniejszych doradców Tuska.

W stricte partyjnej polityce zostali posłowie i szefowie swoich partii – Kaczyński i Miller oraz do niedawna Pawlak. Marcinkiewicz zaś poszedł w stronę biznesu. W styczniu 2007 r. został doradcą prezesa PKO BP, po kilku miesiącach został zatrudniony w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju, skąd przeszedł do banku inwestycyjnego Goldman Sachs. Wtedy też poznał Isabel i rozwiódł się z żoną. Na jego blogu Isabel publikowała swą twórczość poetycką („Walki z mediami nie ma co prowadzić, bo tylko na zdrowiu można stracić”), młoda para pokazała się w TVN i tabloidach.

Równolegle Marcinkiewicz stał się wielkim krytykiem PiS. Z partii wystąpił w 2007 r. Nie zaangażował się w żadną formację powstałą po rozłamach w partii Kaczyńskiego, ale ponownie zbliżył się do Michała Kamińskiego, do którego miał wcześniej pretensje za zachowanie w czasie dymisji jego rządu. W zeszłym roku wraz z byłym spin doktorem PiS i Romanem Giertychem założyli think tank Instytut Myśli Państwowej.

Wszyscy trzej pracowicie czyszczą swój wizerunek z czasów IV RP. Giertych występuje jako stateczny adwokat, chodzi na marsze z Bronisławem Komorowskim, odżegnuje się od radykałów z Ruchu Narodowego.

Kamiński podkreśla wielką ewolucję, jaką przeszedł przez ostatnie lata; jej symbolicznym potwierdzeniem była propozycja, by startował z listy Platformy w eurowyborach. Do partii jednak na razie nie wstąpił, a mandat dla niego jest niepewny.

Marcinkiewicz, jak widać na razie, załatwia sprawy rodzinne.

Wszyscy trzej atakują Kaczyńskiego, podkreślając zarazem, że sami są prawicowymi politykami. Giertych i Kamiński przyjaźnią się przy tym z Radosławem Sikorskim, najpopularniejszym dziś politykiem Platformy, a zarazem – partyjnym samotnikiem i wiecznym kandydatem na ważne stanowisko międzynarodowe. Scenariusze powstania konserwatywnej partii łączącej powyższych polityków wyglądają na kreślone na kawiarnianej serwetce; polaryzacja PO-PiS nie zostawia wiele miejsca na nowe byty.

– Nie kusi mnie polityka, zostaję w biznesie. Co nie znaczy, że nie myślę o Polsce, stąd mój udział w Instytucie Myśli Państwowej – mówi POLITYCE Marcinkiewicz. Czy będzie głosował w eurowyborach? – Nie widzę powodów, by głosować na którąkolwiek z istniejących partii. Jestem zawiedziony rządami Platformy, wiem też zarazem, że w Europie coś dla Polski mogą zdziałać tylko doświadczeni europosłowie. Ale nie podjąłem jeszcze decyzji, na kogo zagłosuję.

Co nie znaczy jednak, że scenariusze nowego rozdania nie chodzą po głowach wielu polityków bez przydziału. Kamiński powiedział przecież kiedyś, że wciąż wierzy w polityczną przyszłość Marcinkiewicza. A pytanie, co powinni robić byli premierzy i czy mogą się do czegoś przydać, jest wciąż aktualne.

Polityka 17.2014 (2955) z dnia 21.04.2014; Społeczeństwo; s. 31
Oryginalny tytuł tekstu: "Jak być byłym"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną