Łukasz Kamiński przekonywał w radiu RMF FM, że wprawdzie „jeszcze obecne pokolenia wiedzą, kim byli ci ludzie” (co świadczy skądinąd o jego wielkim optymizmie odnośnie do świadomości historycznej rodaków), ale „za sto lat będzie trudno ówczesnym Polakom odróżnić między pochowanymi tam powstańcami styczniowymi, żołnierzami roku 1920, 1939, czy żołnierzami Armii Krajowej, a oficjelami państwa komunistycznego” (na tzw. wojskowych Powązkach groby tych ostatnich znajdują się m.in. w miejscu, gdzie anonimowo grzebano ofiary stalinowskiego terroru).
Idealnym rozwiązaniem kłopotu byłoby więc – wedle szefa Instytutu, nomen omen, Pamięci Narodowej – doprowadzenie do tego, by takich grobów... „tam nie było”. Na szczęście wciąż ma on świadomość, że materia jest delikatna, bo istnieją „pewne zasady ogólnocywilizacyjne” tyczące szacunku dla zmarłych. Mimo to zdaje się żałować, że operacji takiej (czytaj: wyrzucenia komunistów z Alei Zasłużonych) nie przeprowadzono „25 lat temu”, bo wtedy – jak sugeruje – usprawiedliwiłaby ją rewolucyjna atmosfera obalania systemu i odzyskiwania przez Polskę wolności.
Symboliczne jest zresztą, że tezę o niegodności miejsca pochówku komunistów prezes ogłosił w Wielki Piątek – dzień upamiętniający w chrześcijańskiej, a i polskiej kulturze śmierć Jezusa Chrystusa w imię odkupienia grzechów największych nawet łotrów.
Łukasz Kamiński proponuje jednak plan, który sam określa jako „minimalny”. Byłoby nim „trwałe oznaczenie grobów osób, które odpowiadają za zbrodnie okresu komunistycznego”. Pomysł wydaje się prosty: przy nagrobkach miałyby stanąć tablice informacyjne „umiejscawiające daną osobę w aspekcie historii Polski”.