Co wynika z tych wyników
Koalicje PO-PSL-SLD lub PiS-NP-PSL w następnych wyborach? Obie wróżą chaos
Ciekawe, czy podobny sen wyśnił Donald Tusk, którego Platforma wygrała właśnie siódme wybory z rzędu, a widoki na kolejne sukcesy są nieoczywiste.
PO wygrała zresztą ledwo-ledwo, i to tylko dzięki szczęśliwym dla siebie zbiegom okoliczności. Tuskowi sprzyjało w tej kampanii niemal wszystko, od charakteru wyborów przez sytuację międzynarodową po układ sił na prawicy i na lewicy.
Agresja rosyjska dała kampanii kontekst międzynarodowy, odsunęła na drugi plan sprawy krajowe. PO nie powinna się łudzić, że bez Ukrainy udałoby jej się skierować kampanię na kwestie unijne.
Po prawej stronie Jarosław Kaczyński postanowił przetestować pomysł: „a jeśli wystawię naprawdę słabych kandydatów, to czy szyld PiS wystarczy?” i przekonał się, że niekoniecznie.
Po drugie, PiS musiał sobie radzić z niespotykanie liczną konkurencją. Nawet jeśli odliczyć Nową Prawicę, która żeruje na trochę innym niż PiS terytorium (choć też pewnie trochę Kaczyńskiemu uszczknęła), to i tak zostają Jarosław Gowin i, przede wszystkim, Zbigniew Ziobro. To ziobryści przeważyli szalę na rzecz Platformy, dość powiedzieć, że PiS w porównaniu z 2009 r. stracił poparcie tylko w jednym okręgu – małopolsko-świętokrzyskim. Stosunkowo słaba lista PiS nie wystarczyła, by zablokować Ziobrę, i te kilkadziesiąt tysięcy głosów koniec końców zdecydowało o wyniku w całej Polsce.
Tuskowi sprzyjał też kociokwik na lewicy; SLD było słabe tradycyjnie, a Palikot zbyt był zajęty ostrzeliwaniem własnych kończyn, by myśleć o rywalizacji z PO.
Tusk oczywiście pomógł szczęściu, kampanie to jego żywioł. W zasadzie nie popełnił błędów poza jednym nieoczywistym (Jacek Rostowski, spadochroniarz w Bydgoszczy, nie dostał się do europarlamentu mimo „jedynki” na liście) i jednym katastrofalnym (transfer Michała Kamińskiego kompletnie nie wypalił i PO na Lubelszczyźnie nie zdobyła mandatu wcale).