Dowody jednak były, ale – jak się okazało – marne. To zeznania byłej urzędniczki Iwony Z. i byłego przewodniczącego Rady Warszawy, nieżyjącego już Bogdana Tyszkiewicza. Na podstawie ich opowieści zarzuty przyjmowania łapówek postawiono m.in. Pawłowi Bujalskiemu, niegdyś wiceprezydentowi Warszawy, i Ludwice Wujec, znanej działaczce opozycji z czasów PRL, potem warszawskiej radnej. Bujalski ponad rok spędził w areszcie. Oboje mieli, według prokuratury, działać w ramach przestępczego związku ochrzczonego mianem Układu Warszawskiego.
Po raz pierwszy określenia „układ warszawski” użyła jeszcze w latach 90. radna Julia Pitera, dzisiaj prominentna działaczka Platformy Obywatelskiej. Twierdziła, że tworzą go warszawscy politycy samorządowi, autorzy koalicji UW-SLD w stolicy z Pawłem Piskorskim na czele. Paweł Bujalski był blisko związany z Piskorskim, obaj zakładali w Warszawie struktury PO, a później – w ramach wewnętrznych rozgrywek – zostali z tej partii usunięci. Pitera przez lata toczyła z nimi boje, zarzucała im autorstwo wielu afer, m.in. tzw. afery parkingowej i mostowej.
Kiedy do władzy doszła koalicja PiS-LPR-Samoobrona, „układem warszawskim” zajęła się na poważnie prokuratura. W warszawskim zarządzie CBŚ grupa policyjnych analityków naszkicowała mapę powiązań. Na podstawie zeznań kilku osób i analizy akt z różnych śledztw rozrysowano „układ warszawski”. Mapa przypominała dzieło szaleńca. Centralną postacią był – rzecz jasna – Paweł Piskorski, a strzałki wiodły od niego we wszystkie możliwe strony. Pojawiały się nazwiska Leszka Balcerowicza, gen. Mirosława Gawora (BOR), jego żony, warszawskiej radnej, wielu samorządowców i polityków głównie PO i SLD. Poczesne miejsca zajmowali Paweł Bujalski i Ludwika Wujec.
Asem w prokuratorskich kartach był Bogdan Tyszkiewicz. Ciążyły na nim poważne zarzuty (łapownictwo), prokuratorzy przekonali go, aby obciążył innych, w zamian miał skorzystać z uprawnień tzw. małego świadka koronnego, czyli dostać nadzwyczajnie złagodzony wyrok. Tyszkiewicz był nie tylko działaczem samorządowym. Miał powiązania ze stołecznym półświatkiem. Imponowały mu znajomości z czołowymi gangsterami, m.in z Jarosławem S., ps. Masa. Robił z nimi interesy. Złożył obszerne i sensacyjnie brzmiące zeznania. Na tyle oszołomiły śledczych, że zaniedbali dokonania ich weryfikacji. Później było już na to za późno, bo Tyszkiewicza w niejasnych okolicznościach zamordowano.
Rzekomych udziałowców „układu warszawskiego” najpierw stawiano pod pręgierzem oskarżeń, a potem przed sądami. Sprawy kończyły się przeważnie uniewinnieniami. Tak rozsypała się afera mostowa i inne podobne. Oczyszczono od zarzutów Pawła Piskorskiego oraz jego zastępcę i następcę na stołku prezydenta Warszawy Wojciecha Kozaka. W końcu na placu boju pozostał już tylko Bujalski, Ludwika Wujec i troje radnych. Właśnie skończył się proces. Nieprawomocnym wyrokiem wszyscy zostali uniewinnieni. Sąd nie pozostawił na akcie oskarżenia suchej nitki. Nie było dowodów, a zeznania Tyszkiewicza uznano za kompletnie niewiarygodne.
Początek śledztwa to rok 2005. Wyrok zapadł po procesie trwającym trzy lata. Jeżeli prokuratura się odwoła, sprawa potrwa jeszcze jakiś czas. To kolejny przykład choroby toczącej organa prokuratury, ale też wymiar sprawiedliwości. Prokuratura brnęła w próbę udowodnienia winy bez dowodów. Sąd przez trzy lata badał sprawę, która – jak wynika z ustnego uzasadnienia – od początku była jasna. Sorry, takie są procedury, bronią się urzędnicy Temidy. Sorry, to je zmieńmy albo stosujmy rozsądniej!