Mariusz Kamiński z charakterystycznym dla siebie szczerym zatroskaniem w oczach wygłosił w Sejmie mowę, która wstrząsnęła sumieniami wielu posłów. Posiedzenie dotyczyło głosowania nad odebraniem posłowi Kamińskiemu immunitetu, po to, aby mógł odpowiadać karnie za nadużycie uprawnień – taki zarzut chciała postawić mu prokuratura. Miał wprowadzać w błąd sąd, podając w uzasadnieniach wniosków o stosowanie kontroli operacyjnej (podsłuchy i prowadzenie operacji specjalnej przy użyciu funkcjonariuszy pod przykryciem) nieprawdziwe informacje. Operacje takie prowadzono wobec m.in. Jolanty i Aleksandra Kwaśniewskich, Weroniki Pazury i Bogusława Seredyńskiego, byłego prezesa Wydawnictw Naukowo-Technicznych.
Przemówienie Kamińskiego nie dotyczyło jednak obrony przed zarzutami – skwitował te kwestie krótko: miał zgodę prokuratora generalnego, operacje prowadzone przez CBA były legalne, chociaż w zarzutach chodziło o wyłudzenie zgody ministra sprawiedliwości i sądu, a nie o to, że zgodę wydano. Były szef CBA skupił się na opowieści o kulisach akcji przeciwko małżeństwu Kwaśniewskich i to skutecznie zogniskowało uwagę posłów. Zadziałała retoryka stosowana w tabloidach – jeżeli rzecz dotyczy celebrytów, wystarczy zbudować atmosferę, okrasić kilkoma faktami, których nie sposób zweryfikować i już można ferować wyrok. Niektórzy posłowie dzielili się potem swoimi wrażeniami z dziennikarzami. To było wstrząsające, mówili, nie zdawaliśmy sobie sprawy, że sprawy aż tak się miały. Poseł Wipler oświadczył nawet, że Kwaśniewscy powinni siedzieć.
Czym Mariusz Kamiński tak zaczarował parlamentarzystów? Opowiedział o rozmowach zarejestrowanych na podsłuchach.