Taki SMS dostałem dziś rano. Jasny gwint! Obiady jadam przecież w domu, stół sam robiłem, psy do chałupy nikogo nie wpuszczają. I to 2,46? Co ja mam robić? Jak się ratować? I nagle głos swojego sumienia słyszę: „Nie myśl o sobie. Polskę ratuj, Stanisławie”.
Uważam, że książka „Zasady jedzenia obiadów przez ministrów – krótki kurs” – pozwoliłaby rządowi zapanować nad chaosem. Byłoby w niej jasno napisane, że wszyscy członkowie Rady Ministrów oraz prezesi instytucji państwowych mają obowiązek jeść obiad w restauracji samotnie i nie korzystać w tym czasie z komórki ani komputera. Na ewentualne prowokacyjne pytania kelnera o termin otwarcia gazoportu w Świnoujściu minister może żartobliwie odpowiedzieć „Pocałuj mnie pan w d…”. Wtedy kelner ma prawo dopisać do rachunku 50 zł – jeśli minister płaci z własnej kieszeni. Jeśli zaś płaci kartą służbową, kelner nie może dopisać nawet złotówki, bo są to pieniądze społeczne. Obiady jednak najlepiej jadać w barach mlecznych. Można wtedy jeść w kilka osób i rozmawiać na dowolny temat, mając pewność, że się nie będzie nagranym.
Prezes Rady Ministrów powinien nieoficjalnie wprowadzić akcję „Bądź dobrze podsłuchany”. Reguły są proste. W każdy poniedziałek ministrowie i prezesi dostają druki z klauzulą „Poufne”, w których są adresy i nazwy restauracji zaopatrzonych przez cały tydzień w najwyższej klasy sprzęt do nagrywania. W szatni można nabyć „Małą antologię westchnień patriotycznych” z myślami i cytatami wielkich Polaków o ojczyźnie, służbie dla narodu itp. Można też zaryzykować autorskie westchnienia, np. „Mój Boże, jeśli dojdzie kiedyś do tego, że za sprawą ministra Arłukowicza termin przyjęcia mnie do lekarza specjalisty będzie zbyt odległy – daj, bym wtedy zamiast na zawał umarł dzień wcześniej za ojczyznę”.