Właśnie dowiedzieliśmy się, że jednym z instrumentów szantażu miała być książka Piotra Nisztora o Doktorze Janie i jego ojcu. Nigdy się nie ukazała. To o niej na ostatnio ujawnionych przez „Wprost” podsłuchach rozmawiają dziennikarze Jan Piński i Nisztor z mecenasem Romanem Giertychem. Rozmowa przy sporej ilości wódki odbyła się w 2011 r. Giertych jawi się w niej jako osoba, która chce szantażować najbogatszych Polaków, do tego potrzebna mu kompromitująca książka Nisztora. Negocjować ma z autorem cenę kupna praw autorskich do publikacji. Pada suma 400 tys. zł. Były wicepremier wyjaśnia dziś, że transakcję zamierzał przeprowadzić dla klienta, który chciał zrobić przysługę Kulczykowi. A reszta to były tricki negocjacyjne, dostosowane do „gangsterskiej” mentalności rozmówcy.
Z podsłuchów nie dowiadujemy się, kto i czy w ogóle w rezultacie książkę wykupił. Jarosław Sroka, członek zarządu Kulczyk Investments, stanowczo zaprzecza, by zapłaciła za nią firma. Przyznaje jednak, że Nisztor przysłał maila z pytaniami na temat Doktora i były one zdumiewające. Dotyczyły m.in. jego preferencji seksualnych. Podsuwa też nowy wątek – Edyty Sieczkowskiej.
To Polka, która przez pewien czas mieszkała w Dubaju i miała tam bardzo dobre kontakty z rodziną panującą. Zaproponowała Kulczykowi, że może go z szejkiem skontaktować, z czego on skwapliwie skorzystał. Jego firma zaczęła sporo w Emiratach inwestować w nieruchomości. Strony jednak nie doszły do porozumienia w kwestii wynagrodzenia dla Sieczkowskiej. Ona uważała, że należy jej się prowizja od zawieranych transakcji, i oceniła ją na ok. 8 mln zł, Kulczyk gotów był na sumę rzędu kilkudziesięciu tysięcy dolarów. Sprawa trafiła do sądu, a Sieczkowska do Nisztora. Jej opowieści o Kulczyku mają stanowić część książki Nisztora. Niestety, on także miał się nie wywiązać z obiecanej za informacje gratyfikacji. Więc Sieczkowska dochodzi swoich racji w sądzie.
Z powodu Jana Kulczyka nasz wymiar sprawiedliwości będzie miał sporo roboty. Po publikacji ostatnich podsłuchów pozew przeciwko „Wprost” zapowiedział także Roman Giertych. Atmosfera wokół najbogatszego Polaka gęstnieje. Wątki poboczne wzmagają ciekawość, co musi być na podsłuchach z rozmów samego Kulczyka. I co się z nimi dzieje? Niekwestionowanym przebojem byłyby rozmowy biznesmena z Donaldem Tuskiem.
W otoczeniu premiera trwa gorączkowe liczenie, ile razy Donald Tusk spotkał się z Doktorem. Wychodzi na to, że pięć albo sześć. Ale zawsze w większym oficjalnym gronie. Nigdy, mimo usilnych zabiegów najbogatszego Polaka, nie doszło do spotkania w cztery oczy. Premier, tak krytykowany za to, że nie rozmawia z biznesem, dzisiaj z pewnością tego nie żałuje. Jego na żadnych taśmach z Kulczykiem być nie powinno. Zwłaszcza że po knajpach także nie chodzi. Podobnie jak Doktor, który Sowy&Przyjaciół nie odwiedzał. Jeśli już kogoś zapraszał, to raczej do Pałacu Sobańskich i to do dyskretnego gabinetu na pierwszym piętrze, gdzie zwykł przyjmować gości Jan Wejchert. W gronie zapraszanych przez Doktora znaleźli się m.in. Krzysztof Kwiatkowski, prezes NIK, Paweł Graś, sekretarz generalny PO, oraz Andrzej Biernat, minister sportu, a także Paweł Tamborski jeszcze jako wiceminister skarbu. Całkiem sporo osób, jak na rząd mający opinię takiego, który z biznesem nie rozmawia.
Ekipa Kulczyk Investments, odpowiedzialna za bezpieczeństwo szefa, o tym, że „kelnerskie” taśmy krążą po Warszawie, wiedziała pięć dni przedtem, zanim zostały upublicznione. Najwyraźniej firma najbogatszego Polaka zatrudnia lepszych fachowców niż rząd. Ci sami fachowcy tłumaczą też dlaczego nie stosowali tak zwanych walizek antypodsłuchowych. – Już po 40 minutach goście zaczynają się źle czuć, boli ich głowa – mówią. Zresztą, w przypadku wizyt w siedzibie Polskiej Rady Biznesu o dodatkowych środkach ostrożności nie myślano. Było oczywiste, że to sprawa prowadzącej restauracyjny biznes w pałacu Agaty Wejchert-Dworniak, córki Jana Wejcherta, który traktował obowiązek dyskrecji bardzo poważnie. Ojcowie założyciele PRB mają teraz wiele pretensji do właścicielki. Biznesmeni odwołują rezerwacje w Amber Room, interes kręci się coraz marniej. Ceny kalkulowane były przecież tak, jakby wszyscy goście płacili służbowymi kartami. A amatorów na drogie posiłki, za które zapłacić trzeba własnymi pieniędzmi, nie ma w Warszawie wielu.
Wizje i prowizje
– Kiedy na korytarzach jakiejś władzy pojawia się Kulczyk, to ta władza jest już skończona – uważa Wiesław Kaczmarek, minister skarbu w rządzie Leszka Millera. To jego premier pytał: „Wiesiu, dlaczego nie chcesz sprzedać Jankowi G8?” (chodziło o osiem spółek energetycznych, które chciał kupić Jan Kulczyk). To na niego, w rewanżu, najbogatszy polski biznesmen rzucił podejrzenie, że wziął 5 mln dol. łapówki od rosyjskiego Lukoilu za obiecanie pomocy w sprzedaży Rafinerii Gdańskiej (dziś – Grupa Lotos). Rząd Millera wywrócił się na aferze Rywina, a osinowym kołkiem w jego dobiciu okazała się komisja śledcza badająca sprawę zatrzymania ówczesnego prezesa PKN Orlen Andrzeja Modrzejewskiego. Czarnym bohaterem „komisji orlenowskiej” został Jan Kulczyk.
Wyszły bowiem na światło dzienne informacje, które lewicowemu rządowi splendoru nie przysparzały. Że to nie rząd, ale biznesmen prowadził de facto politykę energetyczną Polski. Miał pełnię władzy nad Orlenem, mając zaledwie 6 proc. udziałów firmy, choć pakiet kontrolny (przy rozproszonym akcjonariacie wystarczało 27 proc.) znajdował się w rękach państwa. Wizjoner Jan na spotkaniach w Kancelarii Premiera, na których obecny był także prezydent Aleksander Kwaśniewski, snuł plany połączenia Orlenu z Lotosem, a potem stworzenia koncernu środkowoeuropejskiego po fuzji polskiej firmy z węgierskim MOL i austriackim OMV. (Jeszcze wtedy nie nazywał go narodowym czempionem, dziś, przejmując retorykę obecnego rządu, mówi tak o świeżo zakupionym Ciechu).
Wizja Wielkiego Orlenu byłaby piękna, gdyby nie zapachniała zdradą. Okazało się, że Jan Kulczyk, w dodatku w towarzystwie dwóch podejrzanych o związki ze służbami specjalnymi biznesmenów (mieli stanowić część tak zwanego układu wiedeńskiego) – Kuny i Żagla – jeździł do Wiednia na spotkanie ze słynnym rosyjskim szpiegiem Ałganowem. Tłumaczenia Doktora Jana, że nie znał wcześniej nazwiska swego rozmówcy i myślał, że będzie nim rosyjski wiceminister od spraw energii, nie brzmiały wiarygodnie.
Kulczyk znany jest bowiem z tego, że się do swoich spotkań przygotowuje starannie. Usiłuje jak najwięcej dowiedzieć się o partnerze, a nawet jego rodzinie. Pomaga mu to potem rozmówcę uwodzić. Przesłać żonie kwiaty w ulubionym kolorze, napomknąć, że ma podobne hobby itp. Polskich polityków najchętniej obdarowywał krawatami Versace. Wiesław Kaczmarek ma ich kilka. Paweł Graś ostatnio chodzi bez krawata.
Wiedeński obiad Kulczyka z Ałganowem jak ulał pasował do teorii, że biznesmen zamierzał zintegrowany przez siebie polski sektor paliwowy sprzedać Rosjanom. Nigdy wprawdzie ta hipoteza nie została udowodniona, ale czarna legenda snuje się za nim do tej pory. To z jej powodu po objęciu władzy przez PiS, LPR i Samoobronę Kulczyk sprzedał swoje udziały w polskich firmach i przeniósł interesy za granicę. Ta czarna legenda została przypomniana, kiedy – już za rządów PO-PSL – postanowił z banicji wrócić i znów zacząć robić interesy w kraju. Tak jak zwykł to czynić wcześniej, czyli przez udział w prywatyzacji.
Doktor, po odbyciu londyńskiej kwarantanny, stanął do przetargu o poznańską firmę energetyczną Enea. Bo Jan Kulczyk najlepiej czuje się w energetyce, czyli tam, gdzie państwo ciągle do powiedzenia ma najwięcej. I choć dawał za poznańską firmę najlepszą cenę, ówczesny minister Aleksander Grad podał Kulczykowi czarną polewkę. Bał się, że biznesmen znów zastosuje swój stary patent i odsprzeda firmę inwestorowi zagranicznemu, inkasując słoną prowizję. Prywatyzację Enei wstrzymano.
Ciekawość podsłuchanych i nielegalnie nagranych rozmów Kulczyka z Pawłem Grasiem i wiceministrem Pawłem Tamborskim wynika więc z pytania, co się stało, że obecny minister skarbu Włodzimierz Karpiński strachu swojego partyjnego kolegi już nie podzielił i jednak sprzedał Janowi Kulczykowi jedną z ostatnich już narodowych pereł, wielką chemiczną grupę Ciech? Umowę podpisano 4 czerwca, 25 lat po odzyskaniu wolności. W jaki sposób biznesmen przekonywał polityków? Jakich argumentów używał? To, że biznesmen zapłacił za posiadany przez państwo pakiet 620 mln zł, czyli cenę, jakiej nie chciał dać żaden z jego konkurentów (ani Czech Zdenek Bakala, ani Michał Sołowow), nie do wszystkich przemawia. Za Eneę też dawał dobrą cenę. Łatwo insynuować, że może kryć się za tym jakiś deal.
Wracają spekulacje, że Kulczyk znów okaże się tylko pośrednikiem i sprzeda nasz narodowy chemiczny koncern Rosjanom. Tak jak wcześniej to Kulczyk zaszkodził politykom, tak teraz oni szkodzą jemu. Wizję odsprzedaży Ciechu Rosjanom, chętnie przedstawianą przez prawicową prasę, uprawdopodobniać ma fakt, że biznesmen zatrudnia Aleksandra Kwaśniewskiego. Były prezydent usiłował przecież lobbować za sprzedażą tarnowskich Azotów Wiaczesławowi Kantorowi, oligarsze rosyjskiemu kontrolującemu koncern Acron. Czyżby robił to bez porozumienia z chlebodawcą?
Wprawdzie rząd się tej transakcji sprzeciwił, ale Kantor nie zrezygnował. Nadal skupuje akcje Azotów na giełdzie i jego pakiet przekroczył już 20 proc., co uprawnia do wskazania własnego człowieka do rady nadzorczej. Uzyska dzięki temu wgląd w strategiczne dokumenty, a podejmowane przez rząd zabezpieczenia przed wrogim przejęciem z czasem mogą okazać się nieskuteczne. To dzisiaj wielki ból głowy nie tylko ministra skarbu, ale całego rządu. Czarne wizje układają się bowiem w wielką całościową układankę: Rosjanie przejmą kawał polskiego przemysłu.
Rząd niewiele zrobił, żeby ten scenariusz uniemożliwić. Nie miał wizji. – Zamiast sprzedawać Kulczykowi pakiet państwa w Ciechu, trzeba go było wnieść do Azotów. Wtedy udział państwa w Azotach byłby tak duży, że przejęcie ich przez Kantora stałoby się niemożliwe – podpowiada, chociaż za późno, Wiesław Kaczmarek. Łatwo radzić, kiedy dziurawy budżet tak tych 620 mln potrzebował.
Wnyki i uniki
Spekulację o ewentualnej odsprzedaży Ciechu rosyjskiemu oligarsze łatwo też podbudować dodatkowymi poszlakami. Trzymając się insynuacyjnej konwencji – nie muszą nic znaczyć, ale mogą. Wiaczesław Mosze Kantor jest przewodniczącym Europejskiego Kongresu Żydowskiego, a także współtwórcą Europejskiej Rady ds. Tolerancji i Pojednania, na której czele stoi Aleksander Kwaśniewski. Jan Kulczyk podarował 20 mln na budowę Muzeum Historii Żydów w Warszawie. Gdyby w nieujawnionej ciągle rozmowie biznesmena z wiceministrem Tamborskim znaleźć coś, co świadczyłoby o jakiejś wymianie świadczeń, polityczny potencjał takiej taśmy byłby nieoceniony. Ale jej nieujawnienie może się okazać jeszcze cenniejsze. Pozwala bowiem na dalsze snucie najbardziej nieprawdopodobnych scenariuszy.
Niezłym paliwem jest fakt, że Tamborski jest znaną osobą na rynku kapitałowym i dobrze zna wszystkich wielkich graczy, Kulczyka także. To ich interesy, jako bankier inwestycyjny, reprezentował w rozmowach z państwem. Jako wiceminister skarbu to on stał się państwem. Czy jednak byli chlebodawcy zrezygnowali z protekcyjnego tonu wobec człowieka, któremu kiedyś płacili za usługi? Dostrzegli, że wzajemne relacje się zmieniły? Ciekawość podsłuchanych rozmów wynika też z pytania, czy aby wiceministrowi te role się nie pomyliły? Sam Tamborski, wybrany właśnie na prezesa Giełdy Papierów Wartościowych (GPW), nie chce na ten temat rozmawiać.
Politycy boją się Kulczyka także z tego powodu, że nie lubią go ich wyborcy. Wielu doskonale pamięta nie tyle wizje biznesmena, którymi czarował władzę, ile jego prowizje, czyli najlepsze transakcje biznesmena z państwem. A złych nie robił. Za udziały w Erze (jej właścicielem był wtedy kontrolowany przez państwo Elektrim) Doktor zapłacił symboliczne 16 mln zł. Po trzech latach sprzedał je za 825 mln zł. Złoty strzał. Inne nie były gorsze. Poznańskie browary Lech kupił za 20 mln zł. Potem sprzedał je południowoafrykańskiej firmie SAB Miller, zachowując część akcji dla siebie. Jego obecny pakiet w SAB wart jest około 7 mld zł. Spekulacje na temat odsprzedaży Ciechu dobrze się w te rachunki wpisują.
Wizje Doktora charakteryzują się rozmachem. Mają o wiele większy zasięg niż jego firmy. Chociaż majątek Jana Kulczyka oceniany jest na 9 mld zł, to niezbędnym elementem jego ambitnych planów ciągle musiałoby być państwo. I w tym kłopot, bo od wybuchu afery Rywina politycy o wizjach Kulczyka słuchać nie chcą. Zwłaszcza Donald Tusk. Ostatnie kilka lat polskiej aktywności biznesmena polegało na nieustannych próbach znalezienia kanału dotarcia do premiera.
Wydawało się, że może w tym być pomocny Radosław Sikorski. Jako minister spraw zagranicznych rozmawiał z Doktorem o jego afrykańskich biznesowych sukcesach. Biznesmen przekonywał, że mogą stać się sukcesami Polski. Pod warunkiem że największe polskie firmy, kontrolowane przez państwo, zdecydują się tam zainwestować spore pieniądze i realizować biznesowe podpowiedzi Doktora. Widoczne poparcie rządzących polityków wzmocniłoby też pozycję handlową Jana Kulczyka, zwłaszcza w Afryce.
Sukces wydawał się w zasięgu ręki. Premiera udało się namówić do pierwszej od 1989 r. wizyty w subsaharyjskiej części Afryki. Najlepszym przewodnikiem wydawał się Doktor Jan. Nic z tego jednak nie wyszło. Donalda Tuska do bezpośredniej rozmowy z Janem Kulczykiem przekonać się nie dało.
Już, już można było sądzić, że dojdzie do niej w kraju. Premier, atakowany za trzymanie zbyt dużego dystansu do biznesu, zdecydował się przed kilkoma miesiącami uczestniczyć w gali wręczania nagród imienia Jana Wejcherta, przyznawanych przez Polską Radę Biznesu. Wymarzona okazja do nieformalnej rozmowy. Ale od razu po uroczystości Donald Tusk piękne wnętrza Ufficio Primo w Warszawie (budynek jest własnością firmy Jana Kulczyka) opuścił. Żadnej taśmy ze spotkania, do którego nie doszło, być nie może.
Kolejną wizję, tym razem pomocy Doktora w przyłączaniu Ukrainy do europejskiego systemu energetycznego, udało się więc zaprezentować tylko Pawłowi Grasiowi, który z zaproszenia do Pałacu Sobańskich skorzystał. Temu, wedle zapewnień najbliższego otoczenia Jana Kulczyka, poświęcona była jedna z nieujawnionych taśm.
Chodzi o to, że Ukraina ma około 20-proc. nadwyżkę prądu, a Polsce może go wkrótce zabraknąć. Doktor chciałby go kupować i sprzedawać w kraju, tak jak w latach 90. planował importowany prąd rosyjski z dodatkiem polskiego eksportować do Niemiec. Jak zawsze stara się wpisać w politykę rządu. – Chciałby wiedzieć, jakie jest zdanie premiera na ten temat. A poza tym w przedsięwzięcie musiałyby się zaangażować państwowe Polskie Sieci Elektroenergetyczne – mówią wtajemniczeni.
Wizja energetycznej współpracy z Ukrainą z pewnością nie mogła się podobać Rosjanom. Trop rosyjski (rozważany przez prawicową prasę), który sugeruje, że afera podsłuchowa tak naprawdę mogła być wymierzona w Jana Kulczyka, jest biznesmenowi na rękę. Według tej teorii narazić się miał nie tylko w sprawie Ukrainy. Nadepnął bowiem na odcisk wielkiemu oligarsze rosyjskiemu Olegowi Deripasce. Kiedy firma Ophir Energy (bardziej znaczącymi od Jana Kulczyka jej akcjonariuszami są m.in. Lakshmi Mittal czy południowoafrykański miliarder Mosima Gabriel Sexwale) od syna prezydenta Gwinei otrzymała koncesję na eksploatację złóż aluminium, Deripaska miał się wściec. To on bowiem wcześniej kontrolował tamtejsze zasoby tego surowca. Polskie taśmy miałyby więc być zemstą rosyjskiego oligarchy za naruszenie jego afrykańskich interesów...
Najbliżsi współpracownicy Doktora zastanawiają się, jakie punkty krytyczne mogą znajdować się w jego rozmowie z Grasiem. Jeśli nawet rozmawiali o afrykańskich interesach Kulczyka, to polskich polityków one nie kompromitują. Wulgaryzmów raczej także nie ma. Miną może się okazać co innego: sposób gawędziarskiej narracji Doktora, który może sugerować, że z kimś ważnym jest o wiele bliżej niż w rzeczywistości. Krótko mówiąc sugestia, iż jest z premierem po imieniu, mogłaby Tuska wkurzyć, a wyborców jeszcze bardziej.
Ze skromniejszych wizji Doktora (o których mógł rozmawiać), mających poprawić bezpieczeństwo energetyczne naszego kraju, na razie niedużo wychodzi. Budowa przez jego firmę elektrowni węglowej w okolicy Pelplina pozostaje w planach. A plany budowy kopalni węgla sprzedano Niemcom. Sfinalizowano tylko zakup elektrociepłowni w Nowej Sarzynie, potrzebnej Ciechowi.
Sportowa żyłka
Miejscem, gdzie wielcy biznesmeni mają okazję dyskretnie porozmawiać z władzą, jest od dłuższego czasu Teatr Wielki. Jan Kulczyk ma tu własną lożę, a jego przyjaciel Waldemar Dąbrowski pełni funkcję dyrektora. W czasie antraktów w dyskretnym saloniku rządowym, przy winie lub whisky, biznes i władza mogą ze sobą nawiązać kontakty. Zaprosić się na bardziej kameralną kolację. Problem w tym, że Donald Tusk w Operze też nie bywa. Ten kanał dojścia do premiera jest więc niedrożny.
Podczas majowej premiery „Don Kichota” Janowi Kulczykowi udało się natomiast ustrzelić Krzysztofa Kwiatkowskiego, prezesa Najwyższej Izby Kontroli. Umówili się na spotkanie w Pałacu Sobańskich, na którym biznesmen miał poinformować „o istotnych nieprawidłowościach”. To kolejna podsłuchana rozmowa, która w każdej chwili może zostać upubliczniona. Ma dość marny potencjał polityczny, ale może się okazać smakowita dla publiczności. Dotyczy bowiem tajemniczych esemesów, jakie otrzymało już co najmniej kilkanaście osób zaprzyjaźnionych z Janem Kulczykiem. Są wulgarne, dotyczą Doktora i jego asystentki, wymienianej z nazwiska. Dowodzą raczej silnych emocji nadawcy, niż kompromitują osoby opisywane. Mogą jednak przyjaciół Doktora Jana irytować. Stąd prośba do Kwiatkowskiego, raczej jako byłego ministra sprawiedliwości, o wskazanie osoby, która pomogłaby ten problem rozwiązać. W Kulczyk Investments podejrzewa się, że autorem insynuacji jest ktoś, kto pracował w firmie Doktora, zajmującej się nieruchomościami, i został zwolniony. Krzysztof Kwiatkowski zamiast przyjacielskiej porady sporządził notatkę służbową, w której informuje, że NIK nie może kontrolować firm prywatnych. Zawiodła kolejna osoba.
Nie zawiódł Andrzej Biernat, minister sportu i bohater kolejnych podsłuchanych rozmów z Janem Kulczykiem. Odkąd został ministrem, kontaktuje się z biznesmenem regularnie. Jan Kulczyk jest bowiem przewodniczącym Rady Patronów Polskiego Komitetu Olimpijskiego, a jego córka Dominika Kulczyk-Lubomirska została nawet wiceprezeską PKOl, podobnie jak Irena Szewińska.
Doktor postanowił wystąpić w roli dobroczyńcy olimpijczyków, gdy przed dwoma laty okazało się, że brakuje pieniędzy na wyjazd polskiej ekipy na igrzyska w Londynie. To wtedy wsparł PKOl sumą 30 mln zł. Miejsce dla Dominiki, reprezentującej w komitecie Polski Związek Piłki Ręcznej, przemianowany na Związek Piłki Ręcznej w Polsce (ze względu na niezbyt zręczny skrót), wydawało się naturalną konsekwencją hojności ojca.
Na pieniądzach się jednak nie skończyło. Ponieważ Doktor uważa, że sport to nasze dobro narodowe, do problemu jego finansowania podszedł poważnie. Z pomocą Waldemara Dąbrowskiego przygotowano cały pakiet rekomendacji. Andrzej Biernat doszedł do wniosku, że koniecznie trzeba je przedstawić premierowi.
Do spotkania Donalda Tuska z Janem Kulczykiem, jako przewodniczącym Rady Patronów PKOl, w towarzystwie ministra sportu oraz szefa komitetu Andrzeja Kraśnickiego, doszło 6 czerwca tego roku w Kancelarii Premiera. W firmie pamiętają datę, ponieważ z tego powodu Doktor zrezygnował z wyjazdu na Global Forum we Wrocławiu. Mimo wdzięczności za okazaną sportowi pomoc premier nie znalazł jednak czasu na rozmowę w cztery oczy.
Na podsłuchanych taśmach zapewne są omawiane wspomniane rekomendacje. Brzmi nieciekawie, dopóki się nie wczytać. Spośród sposobów zapewniających sportowi większy dopływ pieniędzy autorzy zalecają złagodzenie zakazu reklamy alkoholu niskoprocentowego (a więc piwa) oraz zmiany w ustawie o grach hazardowych. Nowy, politycznie ciekawy trop.
Taśmy z rozmów Jana Kulczyka mogą narobić sporo kłopotów rządowi, jeśli zostaną ujawnione. Ale także, gdy pozostaną nieznane i można będzie o ich zawartości dowolnie spekulować. Ale ponieważ politycznie są dużo warte, raczej nie ma takiego sposobu (ani ceny), żeby zniknęły na zawsze. Jeśli zaś są tam ślady finansowo-politycznego dealu przegrana Platformy w wyborach parlamentarnych będzie prawdopodobna. Dla Jana Kulczyka oznaczałoby to, podobnie jak przed dziesięcioma laty, konieczność zwinięcia interesów w Polsce. Musiałby więc także sprzedać Ciech.
I wtedy może zrealizować się wizja najbardziej czarna – polska chemia naprawdę trafi w ręce Rosjan. Układ się domknie.