– Kiedy na korytarzach jakiejś władzy pojawia się Kulczyk, to ta władza jest już skończona – uważa Wiesław Kaczmarek, minister skarbu w rządzie Leszka Millera. To jego premier pytał: „Wiesiu, dlaczego nie chcesz sprzedać Jankowi G8?” (chodziło o osiem spółek energetycznych, które chciał kupić Jan Kulczyk). To na niego, w rewanżu, najbogatszy polski biznesmen rzucił podejrzenie, że wziął 5 mln dol. łapówki od rosyjskiego Lukoilu za obiecanie pomocy w sprzedaży Rafinerii Gdańskiej (dziś – Grupa Lotos). Rząd Millera wywrócił się na aferze Rywina, a osinowym kołkiem w jego dobiciu okazała się komisja śledcza badająca sprawę zatrzymania ówczesnego prezesa PKN Orlen Andrzeja Modrzejewskiego. Czarnym bohaterem „komisji orlenowskiej” został Jan Kulczyk.
Wyszły bowiem na światło dzienne informacje, które lewicowemu rządowi splendoru nie przysparzały. Że to nie rząd, ale biznesmen prowadził de facto politykę energetyczną Polski. Miał pełnię władzy nad Orlenem, mając zaledwie 6 proc. udziałów firmy, choć pakiet kontrolny (przy rozproszonym akcjonariacie wystarczało 27 proc.) znajdował się w rękach państwa. Wizjoner Jan na spotkaniach w Kancelarii Premiera, na których obecny był także prezydent Aleksander Kwaśniewski, snuł plany połączenia Orlenu z Lotosem, a potem stworzenia koncernu środkowoeuropejskiego po fuzji polskiej firmy z węgierskim MOL i austriackim OMV. (Jeszcze wtedy nie nazywał go narodowym czempionem, dziś, przejmując retorykę obecnego rządu, mówi tak o świeżo zakupionym Ciechu).
Wizja Wielkiego Orlenu byłaby piękna, gdyby nie zapachniała zdradą. Okazało się, że Jan Kulczyk, w dodatku w towarzystwie dwóch podejrzanych o związki ze służbami specjalnymi biznesmenów (mieli stanowić część tak zwanego układu wiedeńskiego) – Kuny i Żagla – jeździł do Wiednia na spotkanie ze słynnym rosyjskim szpiegiem Ałganowem. Tłumaczenia Doktora Jana, że nie znał wcześniej nazwiska swego rozmówcy i myślał, że będzie nim rosyjski wiceminister od spraw energii, nie brzmiały wiarygodnie.