W rozmowie z „Gazetą Wyborczą” były marszałek Sejmu, przez wiele lat intelektualny i polityczny partner Jarosława Kaczyńskiego, mówi klarownie: „Na PiS stawiam krzyżyk, a nastawiam się na ewentualną współpracę z obecnym obozem władzy”.
Wyjaśnia też, czego od Platformy oczekuje. Punktem wyjścia jest diagnoza, że sukcesy Janusza Korwin-Mikkego biorą się z przekonania ludzi młodych, że państwo pokazuje im fucka. Młodzi nie mają pracy, zdolności kredytowej, szans na własne mieszkanie; stąd frustracja i popieranie partii, która jest przeciw wszystkim innym partiom. Dorn proponuje więc Platformie „plan budowy mieszkań komunalnych na wynajem czy podniesienie stopy inwestycji z obecnych niecałych 18,5 do ponad 22 procent PKB”.
Nie mam pojęcia, czy Tusk wpuści Dorna do PO. Nie wszystkie przeszczepy się przyjmują, co pokazały choćby ostatnie eurowybory i casus Michała Kamińskiego. A gdyby nawet Dorn był w Platformie i gdyby nawet Platforma rządziła kolejną kadencję, to nie postawiłbym ani grosza, że to on będzie odpowiadał za strategię partii i rządu.
Za Dornem nie stoją zastępy wyborców. Po prawdzie, mało kto za nim stoi. Jego polityczna droga od lat jest dziwaczna. Odszedł z PiS, ale przed wyborami 2011 r. zawarł z nim koalicję, mianując się „przyjacielem ludu pisowskiego”. Wszedł do Sejmu, a gdy powstała Solidarna Polska, z czasem do niej przystąpił. I natychmiast znalazł się na jej marginesie. Teraz przyszedł czas na Platformę.
Łatwo można Dorna wykpić za koniunkturalizm, w końcu do Tuska kołacze jeden z symboli IV RP. Notowań Platformy nie podniesie. Jak wiedzą wszyscy dziennikarze, bywa upiorny. Kiedyś przez pomyłkę dał mi swój numer telefonu, ale i tak nie mogłem dzwonić, bo żeby z nim porozmawiać, trzeba się umawiać przez asystenta.