Jacek Rostowski znalazł się więc w politycznej czarnej dziurze. To kolejna porażka Jacka Rostowskiego, który był najdłużej urzędującym ministrem finansów w III RP. Z bardzo mocną pozycją w rządzie Donalda Tuska. Ale jego siła nie wynikała z własnego zaplecza politycznego, jakie ma np. Grzegorz Schetyna czy Cezary Grabarczyk, ale z poparcia premiera. Kiedy go zabrakło, kolejne pomysły Jacka Rostowskiego na znalezienie sobie nowego miejsca w Platformie Obywatelskiej – zawodzą. Okazuje się bowiem, że były minister finansów źle kalkuluje.
Najpierw przekalkulował w sprawie wyborów do europarlamentu. Liczył na „jedynkę” w Warszawie, ale tę wcześniej Donald Tusk obiecał Danucie Hübner i danego słowa nie zamierzał łamać. Na niższe miejsce startowe nie chciał się z kolei zgodzić Rostowski. Wolał „jedynkę” w Bydgoszczy, co było błędem kardynalnym. Z Warszawy bowiem wygrywał „w cuglach” nawet z niższej pozycji, w kujawsko-pomorskim mandat sprzątnął mu sprzed nosa Zwiefka. Jacek Rostowski powinien był wiedzieć, że prowincja nie lubi spadochroniarzy, którzy w dodatku mylą się przy odmianie nazwy ich miasta. I są byłymi ministrami finansów, których z reguły nikt nie lubi. Zawsze przecież każą zaciskać pasa.
W przypadku polityka przegrane wybory nie są dobrą rekomendacją przy staraniach o każdą kolejną funkcję. Jacek Rostowski twierdzi wprawdzie, że jego kandydatura na szefa MSZ w ogóle nie była brana pod uwagę, ale słowa Bronisława Komorowskiego, jakie padły pod jego adresem, były mocne. Chyba nawet za mocne. Prezydent niedwuznacznie stwierdził, że Rostowskiemu brakuje doświadczenia, aby móc zostać szefem dyplomacji. Skąd aż taka niechęć?
Funkcja doradcy premiera do spraw gospodarczych wydawała się dla Jacka Rostowskiego idealna.