Politycy boją się biznesu, więc patent na „śmieciówki” straci ważność dopiero od 2016 r. Żeby pracodawcy mieli czas się przygotować. Od tego momentu wszystkie umowy-zlecenia zostaną „ozusowane”, czyli będą od nich pobierane składki na ubezpieczenia społeczne – do wysokości płacy minimalnej. Krok w dobrą stronę, wcale jednak nie witany entuzjastycznie, nawet przez pracowników.
Teraz składki płaci się tylko od pierwszej umowy, więc wielu pracodawców najpierw umawia się na 100 zł miesięcznie (plus ZUS), a w kolejnej umowie, już nieoskładowanej, na prawdziwą sumę wynagrodzenia za pracę. Od tej drugiej sumy składek już płacić nie trzeba. O odkładaniu na emeryturę pracownika w takim wariancie mowy nie ma. Ale firma pociesza go, że pieniądze, których nie dostał ZUS, trafią do jego kieszeni. W rzeczywistości oszczędza głównie pracodawca.
Koszt nowych przepisów także raczej pracodawcy nie obciąży. I to jest ich najsłabsza strona. Przy tak nieprzyjaznym rynku pracy warunki dyktuje pracodawca. Więc organizacje pracodawców już teraz uprzedzają, że to nie z ich kieszeni płacony będzie ZUS, ale z pieniędzy na wynagrodzenia. Po wejściu więc w życie nowych przepisów pracujący na zleceniach „na rękę” zarobią mniej. Ci, w interesie których prawo zmieniono, będą uważali się za pokrzywdzonych. W dużej mierze słusznie.
Pracujący na umowach-zleceniach w większości chcieliby odkładać na starość, ale żeby finansował to pracodawca. Pracodawcy jednak ani myślą. Przy tak wielkiej armii poszukujących pracy to oni dyktują warunki. Jest też niebezpieczeństwo, że – zamiast zleceń – jeszcze bardziej powszechne staną się umowy o dzieło, nieozusowane. Państwowa Inspekcja Pracy będzie miała więcej roboty, bo już obecnie „dzieła” wykonują murarze, śmieciarze i sprzątaczki.