Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Zarzut dla senatora

Aleksander G. z zarzutem podżegania do zabójstwa

Dwadzieścia dwa lata po zaginięciu dziennikarza Jarosława Ziętary postawiono w tej sprawie zarzut dopiero pierwszej osobie: byłemu senatorowi Aleksandrowi G.
Rafał Guz/Forum

Trzeba przyznać, że komunikat brzmi sensacyjnie. Według krakowskiej prokuratury to Aleksander G., były senator, znany biznesmen, karany w przeszłości za malwersacje finansowe, nakłaniał inne osoby do zabójstwa poznańskiego dziennikarza.

Prokuratura mówi o zabójstwie, chociaż nie ma pewności, że do niego doszło. Pewne jest, że Ziętara wyszedł z domu 1 września 1992 r. i od tamtej pory nikt go już nie widział. Nadal nie można wykluczyć żadnej z przyjmowanych dotychczas hipotez.

Zakładano, że dziennikarz mógł zostać uprowadzony i zamordowany z powodu wiedzy, jaką posiadł w związku z przygotowywanymi artykułami dla prasy. Ale dopuszczano też scenariusz, według którego Ziętara padł ofiarą nieszczęśliwego wypadku, a jego ciało ktoś ukrył albo z powodu okoliczności do dzisiaj nie zostało odnalezione. Wiedziano, że lubił chodzić po górach, często w nie jeździł – może teraz także wybrał się na południe Polski, nie powiadamiając najbliższych. W górach mogło dopaść go jakieś nieszczęście. Zastanawiano się wreszcie, czy z nieznanych powodów całkiem świadomie wyjechał z kraju, aby gdzieś rozpocząć nowe życie. Żadna z hipotez nie znalazła przez lata potwierdzenia. Najbliżsi Jarka Ziętary, jego rodzina i przyjaciele z poznańskich mediów, od początku przyjmowali najgorszy scenariusz – padł ofiarą przestępstwa.

Szukano ciała, ale bezskutecznie. Szukano motywów – nie znaleziono. Szukano świadków. Zgłaszali się różni ludzie, coś rzekomo widzieli, coś słyszeli, ale była to gęsta mgła, w której śledczy nie potrafili znaleźć drogi w odpowiednim kierunku. Śledztwo ruszyło żwawiej, kiedy sprawę ponad dwa lata temu przekazano do krakowskiej apelacji.

Prokurator Piotr Kosmaty opublikował w mediach portret pamięciowy mężczyzny, którego opisali nowi świadkowie, jako prawdopodobnego uczestnika uprowadzenia dziennikarza.

Reklama