Sejm na pomadryckim kacu
Koniec z delegacjami samochodowymi posłów „nie wiadomo dokąd”
Po madryckiej eskapadzie Adama Hofmana i jego dwóch kolegów z PiS kontrola wszystkich wyjazdów posłów w tej kadencji stała się nieuchronna. To minimalne zaspokojenie oczekiwań opinii publicznej, choć zapewne ucierpią i ci, którzy wyjeżdżali na kursy językowe czy na obrady różnych międzyparlamentarnych gremiów i swe wyjazdy traktowali poważnie.
Ucierpią, bo każdy wyjazd (a było ich prawie 800) może teraz stać się przedmiotem dziennikarskiego śledztwa, zarzutów kolegów z innych ugrupowań, domniemań, że a nuż coś było nie tak. PiS bardzo będzie chciało udowodnić, że „w całej Grenadzie zaraza”, a nie tylko u nich.
To jest jednak cena, jaką zapewne trzeba zapłacić, byle nie wylać dziecka z kąpielą – co zresztą marszałek Sikorski podkreślał – czyli nie postawić pod pręgierzem całej międzynarodowej współpracy, która jest formą promocji polskiego parlamentaryzmu i okazją do zbierania doświadczeń.
- Trafne wydaje się postanowienie, że audyt nie znajdzie się w rękach posłów, ale urzędników Kancelarii Sejmu. Nie będzie, a przynajmniej być nie powinno zarzutów o polityczne gierki. Posłowie będą zresztą mogli patrzeć kontrolerom na ręce.
- Rozsądnie brzmi zaproponowany sposób rozliczania delegacji – najpierw sprawozdanie merytoryczne, potem rozliczenie finansowe (samochodem najwyżej do Brukseli i Strasburga).
- Cenna jest inicjatywa wpisywania na indywidualnych poselskich stronach w specjalnej zakładce działalności międzynarodowej. Dotychczas posłowie szczycili się głównie liczbą zapytań i interpelacji, kwestie międzynarodowe pozostawiając z boku. Gdyby udało się jeszcze podnieść prestiż i kompetencje Komisji Etyki (mogłaby np.