Daje też PiS perspektywę na ewentualne zwycięstwo w najważniejszej batalii, czyli w wyborach parlamentarnych
A zdawało się, że kilka efektów zadecyduje o powrocie PO na pozycję lidera. Czyli efekt Kopacz, która zastąpiła zmęczonego Tuska, którym zmęczyli się wyborcy. Efekt Kopacz rozumiany też jako nowy sposób mówienia władzy, jako otwarcie na ludzi i jako koncyliacyjny, pokojowy stosunek władzy do opozycji. Także efekt madrycki, czyli osławiona afera z trzema posłami PIS w roli głównej. A też efekt kampanijny, gdy PiS odstawał od PO, gdy prezes wyraźnie nie potrafił złapać kontaktu z wyborcami samorządowymi. Te efekty odkładały się w sondażach, Platforma przestała spadać, zaczęła rosnąć, by wyjść wreszcie na prowadzenie. Wszystko zdawało się składać na zwycięstwo. A tu bach.
Wygrana PiS jest wyraźna, choć wcale nie musi to przekładać się na konkretną władzę choćby w sejmikach wojewódzkich, w których koalicja PO i PSL (które zdobyło solidne 17 proc. głosów) może w znakomitej większości rządzić. Niemniej jest to wygrana wyraźna, bo kilkupunktowa, ale przede wszystkim ma ona ciężar symboliczny, energetyczny, dodaje sił i nadziei Kaczyńskiemu, a osłabia Ewę Kopacz, jako premiera i jako przewodniczącą PO. Zaczyna swoją wielką przygodę polityczną od dojmującej porażki.
Najważniejsze jest pytanie, co się mianowicie stało, co zadecydowało o takim, a nie innym rezultacie. Nie ulega wątpliwości, że jednym z decydujących czynników była mobilizacja elektoratu PiS, który w sposób zdyscyplinowany poszedł do urn, czego nie można powiedzieć o elektoracie PO. Charakterystyczne, że największą frekwencję zanotowano w województwie świętokrzyskim, lubelskim i podkarpackim, a więc tam, gdzie PiS jest najmocniejszy. Niby ogólny poziom frekwencji jest podobny do tego z poprzednich wyborów (około 46 proc.