Złe wybory na wybory
Kim są winni wpadek wyborczych? Według PKW – wszyscy inni
Niedoróbki systemu informatycznego, mającego obsługiwać głosowanie, ale i wpadki z rozdziałem kart do głosowania, przepełnione urny, naruszenie zasad dotyczących transportowania i ochrony oddanych głosów – z tym (bardziej nawet niż rezultatami) kojarzyć się będą wybory samorządowe 2014 roku. Zwłaszcza że w organizowaniu wyborów obchodząca niedawno 25. urodziny III RP powinna przecież nabrać już doświadczenia.
Państwowa Komisja Wyborcza, formalnie najwyższy w państwie organ właściwy do przeprowadzania wyborów, już udzieliła sobie rozgrzeszenia.
Winnymi wpadek mają być – wedle wypowiadających się do tej pory w mediach jej członków – wszyscy inni. Ustawodawca choćby – bo uznał, że wybór firmy informatycznej, tworzącej oprogramowanie na potrzeby głosowania, ma odbyć się zgodnie z zasadami zamówień publicznych. I samorządy – bo to one mają przecież u siebie, „na dole”, zorganizować głosowanie.
PKW tłumaczy, że firma informatyczna legitymizowała się obsługą innych poważnych przedsięwzięć, przeprowadzono też stosowny audyt. Dlaczego jednak wątpliwości PKW, a zwłaszcza Krajowego Biura Wyborczego, nie wzbudziło to, że do przetargu stanął tylko jeden kandydat, a na dodatek jednym z istotnym kryteriów jego zwycięstwa stała się niewygórowana cena, jakiej zażądał za usługi? Ani też to, że testy systemu można było zacząć dopiero tuż przed godziną „zero” i cały czas wykazywały one słabe punkty (ledwie kilka dni temu jeden z członków PKW bagatelizował je jednak w radiowej Trójce, tryskając pokazowym optymizmem do złej gry).
Co do wpadek podczas samego głosowania (brak urn itd.) PKW sprowadziła swoją rolę jedynie do... rozdziału przeznaczonych na wybory pieniędzy między odpowiedzialne samorządy. Brzmi to, łagodnie mówiąc, dziwnie, chociażby dlatego, że jest ona organem stałym, czyli działa permanentnie, a nie jedynie w związku z kolejnymi głosowaniami (pracownicy PKW biorą więc pensje wcale nie okazjonalnie, a i tak żalą się, że są one zbyt niskie).