Polityk, który widział w sobie Aleksandra Kwaśniewskiego prawicy i przyszłego szefa PiS – co skądinąd brzmiało groteskowo dla wszystkich, którzy wiedzieli cokolwiek o PiS i pozycji posła w tej partii – kończy w niesławie.
Girzyńskiego pogrążył audyt sejmowych delegacji, który zamówił marszałek Radosław Sikorski po aferze madryckiej. Jego ustalenia jako pierwsza ujawniła POLITYKA.
Przypomnijmy: trzej posłowie PiS, w tym rzecznik partii Adam Hofman, polecieli do Madrytu na posiedzenie zgromadzenia parlamentarnego Rady Europy tanimi liniami, a wzięli zaliczki na podróż samochodami. I pewnie by im się upiekło, ale mieli pecha, bo żona towarzyszącego im europosła PiS Dawida Jackiewicza wywołała w samolocie awanturę, którą opisał „Fakt”, i cichy wypad do Madrytu stał się bardzo głośny.
Hofmanowcy zostali wykluczeni z PiS tuż przed wyborami samorządowymi. Girzyński, który całą kadencję trzymał się blisko Hofmana, do Madrytu nie poleciał, bo odczuwał jeszcze skutki wypadku samochodowego. Kolegów przeżył politycznie o niecały miesiąc. Poseł, jak wynika z jego oświadczenia, „nie ma sobie nic do zarzucenia” i dziękuje za „wyrazy uznania”, ale i przeprasza wszystkich, których rozczarowała jego postawa.
Według „Newsweeka” Girzyński zrobił podobny numer jak Hofman – poleciał do Paryża, choć wziął pieniądze na przejazd samochodem.
Hofmanowcy, w tym Girzyński, wykończyli się sami. Uwierzyli, że wszystko im wolno, że przy okazji wyjazdów mogą przytulić kilkaset euro i nikt tego nie będzie specjalnie badał, bo każdy ma coś za uszami. Jakieś sponsorowane kolacje, jakieś przeloty biznes klasą, jakieś podpisywanie listy obecności, żeby wpadła dieta itd. Takie drobne cwaniactwo, nieznające barw partyjnych, za to znające szelest banknotów.