Do roli konia pociągowego marszałek świętokrzyski nadaje się jak nikt w partii. W jego regionie Platforma jest tylko przystawką, którą ludowcy po ostatnich wyborach samorządowych zaczynają już konsumować. Zdobyli aż 46 proc. głosów, czyli dwa razy więcej niż wysoka przecież średnia krajowa, a PO osiągnęła najgorszy wynik w kraju, ledwie 13 proc. Jarubas rządzi tu już trzecią kadencję, za każdym razem zdobywając coraz wyższe poparcie. – Dzięki unijnym pieniądzom, to on je dzieli – podkreśla jednak Andrzej Szejna, szef świętokrzyskiego SLD.
W kampanii prezydenckiej jego przykład ma pokazać prowincji, że PSL może walczyć o całą władzę, a nie tylko o przeczołganie się nad progiem wyborczym. – Bo wybory – tutaj kandydat cytuje Wincentego Witosa – wygrywa się nie w Warszawie, ale na prowincji.
Ile może zebrać? Dotychczas ludowi kandydaci otrzymywali w wyborach prezydenckich od 2 do 7 proc. głosów. Jeśli Jarubas zdołałby się otrzeć o wynik dwucyfrowy, dla Janusza Piechocińskiego może to oznaczać, że pożegna się z przywództwem w partii szybciej, niż zamierza, a dla ministra rolnictwa Marka Sawickiego, że już nie zostanie szefem ludowców. W PSL nastąpiłaby zapewne zmiana pokoleniowa, ale jej beneficjentem nie byłby już dotychczasowy faworyt, młodszy od Jarubasa Kosiniak-Kamysz, ale świętokrzyski marszałek.
Starzy ludowcy to wiedzą, choć usiłują bagatelizować protekcjonalnym poklepywaniem Adasia (tak przedstawiał go Piechociński) po ramieniu. On też to wie. Kiedy Sawickiemu wymknęło się słowo „frajerzy” w stosunku do producentów owoców, Jarubas napisał na Twitterze: „Marek, wstyd mi za ciebie”.