Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Z restauracji do instytutu

Powrót Bartłomieja Sienkiewicza. Zostanie szefem think tank PO

Krystian Maj / Reporter
Bartłomiej Sienkiewicz ma zostać szefem Instytutu Obywatelskiego, czyli ośrodka, w którym powstawać mają koncepcje programowe Platformy Obywatelskiej. Dlaczego to może dziwić?

Owszem, nowy (ewentualnie) dyrektor od dawna zgłaszał ambicje intelektualne. Obnosił się wręcz związkami pokrewieństwa z dziadkiem Henrykiem, sam (z żoną) wydał wspomnieniową opowieść o Krakowie, a nadto ogłaszał czasami rzeczywiście ciekawe eseje historyczno-politologiczne. Co równie ważne, w przeszłości wykazał się też wielokroć zdolnościami organizacyjnymi. I to zarówno jako działacz antykomunistycznej opozycji (dość wspomnieć ruch Wolność i Pokój, a zwłaszcza krakowską nieformalną Międzynarodową Konferencję Praw Człowieka w 1988 roku), jak i pracę w wolnej już Polsce: podczas tworzenia struktur nowych służb specjalnych (w tym wywiadu) czy też nieocenionego Ośrodka Studiów Wschodnich.

Owszem, Instytut Obywatelski mógł być ciałem nieco, by tak rzec, bardziej dynamicznym. Albo inaczej: mniej oderwanym od rzeczywistości – oraz elektoratu PO. Tematy europejskie czy dyskusje o kondycji miast i ich mieszkańców nie wyczerpują, niestety, problemów Polaków.

Trudno się też spodziewać, by jego dotychczasowy dyrektor Jarosław Makowski miał czas na dalsze prowadzenie stworzonego przez siebie think tanku po tym, jak zdobył mandat do sejmiku wojewódzkiego na ważnym dla partii Śląsku.

Kłopot z nominacją Sienkiewicza jest inny. Wynika nawet nie z jego przeszłości w specsłużbach, ale choćby z tego, że wciąż wisi nad nim niewyjaśniona sprawa podsłuchanych kolacji w restauracji „Sowa i przyjaciele”. Nawet jeśli uznać za dopuszczalne toczone tam przez ówczesnego ministra dywagacje, to fakt, że szef resortu spraw wewnętrznych (i specsłużb właśnie) dał się komuś nagrać, nie jest dobrą rekomendacją.

Z kolei o PO nie najlepiej świadczy, że najpierw zapowiada, że Sienkiewicz pozostanie na stanowisku, by wyjaśnić aferę, potem go jednak z funkcji odwołuje (wekslując sprawę na wątek pazernych kelnerów, omamionych ponoć przez młodzieńca z biznesowymi ambicjami), by w końcu – jakby nigdy nic – postawić na czele ważnej w sumie dla strategii i wizerunku partii instytucji.

Cała sprawa wyglądałaby czyściej, gdyby partia – na przykład – wystawiła zasłużonego dla niej działacza jako swego kandydata na prezydenta Krakowa (Bartłomiej Sienkiewicz ma wszak związki z tym miastem). Wtedy bowiem o jego losach zdecydowałby demokratyczny osąd wyborczy.

Albo też gdyby pani premier uczyniła z niego swojego doradcę – choćby do spraw służb właśnie czy polityki wschodniej. Wtedy sama brałaby za to odpowiedzialność.

Nominacja Sienkiewicza na szefa think tanku Platformy może być odebrana jako synekura dla wiernego działacza. Albo polityczna przeczekalnia czy nawet niezgorsza trampolina do dalszej, mimo wszystko (i zapowiedzi samego bohatera), kariery.

PS. By uprzedzić: tak się składa, że z krakowskich czasów znam i Bartka Sienkiewicza (dłużej, ale słabiej), i Jarka Makowskiego (krócej, ale bliżej). Zdarzało mi się też pisywać dla Instytutu.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną