Pożar mostu Łazienkowskiego w walentynki postawił miasto przed trudnym pytaniem: możliwie szybko usunąć skutki zniszczeń i otworzyć przeprawę, czy też jednak zamknąć ją na dłużej i wreszcie porządnie odnowić, bo sypie się i bez pożarów? Dziś wiadomo: szkody okazały się na tyle poważne, że naprawy nie wystarczą. Do tej pory kolejne władze miasta nie podejmowały decyzji o dłuższym zamknięciu przeprawy ze strachu przed paraliżem stolicy i wściekłością kierowców. Tymczasem działający od 1974 r. most Łazienkowski, którym ostatnio jeździło ok. 100 tys. pojazdów na dobę, od dawna wymagał generalnego remontu, ale przechodził tylko doraźne naprawy, które miały go uchronić przed zawaleniem. Udało się wyremontować boczne estakady i w ostatnie wakacje wymienić nawierzchnię, która teraz, po pożarze, przypomina senny koszmar drogowca.
Tylko jak wymienić całą konstrukcję mostu i nie utonąć w procedurach przetargowych? Miasto liczy, że powiatowy inspektorat nadzoru budowlanego nakaże natychmiastowe zabezpieczenie mostu po pożarze. Wówczas można by wykorzystać art. 67 prawa zamówień publicznych, który umożliwia zlecenie prac wybranej firmie z wolnej ręki, bez przetargu. Tak zrobiła Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad, żeby dokończyć autostradę A2 między Łodzią a Warszawą przed Euro 2012, gdy z budowy wyrzucono chiński koncern budowlany Covec. Tryb z wolnej ręki oznacza w praktyce, że miasto wyśle pytania do kilku firm, porozmawia z nimi o cenie, a następnie wybierze jedną i podpisze umowę.
Wybór szybszej ścieżki bezprzetargowej można by łatwo uzasadnić w przypadku ograniczonych prac. Jednak stolica zdecydowała się na wymianę całej konstrukcji, co ma kosztować ponad 100 mln zł. Można się zatem obawiać, że firmy, które nie dostaną zamówienia, poskarżą się w Krajowej Izbie Odwoławczej, a nawet pójdą do sądu.