Kraj

Salon odrzuconych

Tydzień w polityce według Paradowskiej

Przekonanie, że wybory prezydenckie wygra urzędujący prezydent, jest tak powszechne, że aż niebezpieczne.

Jeżeli i tak wygra, to po co się fatygować do urn? Zadaniem sztabu jest więc mobilizacja zwolenników i niech sztab się stara, omijając jednak Twittera, bo Bronisławowi Komorowskiemu z ćwierkaniem wyjątkowo nie do twarzy. Główne jednak pytanie brzmi, czy prezydent wygra w pierwszej czy w drugiej turze? Panuje przekonanie, że prawdziwym zwycięstwem byłaby wygrana w pierwszej. Można się jednak zastanawiać, czy lepiej wygrać minimalną przewagą w pierwszej, co przy mnogości kandydatów zdarzyć się może, czy wielką przewagą w drugiej? Wysokie zwycięstwo jest bardziej efektowne. Ale jeśli przewaga nie byłaby miażdżąca, bo znów np. zwycięży niechęć do chodzenia na wybory, to może jednak warto powalczyć o zakończenie zmagań w pierwszym terminie?

Mimo wszystko w kwestii, kto zostanie prezydentem, mamy właściwie jasność z pewnymi drobnymi niejasnościami. Nie ma natomiast żadnych wątpliwości, kto jest najbardziej przegrany w tej rywalizacji. Tu rozstrzygnięcia zapadły i konkurencję wygrał zdecydowanie Ryszard Kalisz, który niewątpliwie ma kwalifikacje i doświadczenie zdecydowanie większe niż każdy z pozostałych kandydatów, przegrał ze wszystkimi i z samym sobą też. Nie poparł go Sojusz Lewicy Demokratycznej, bo poseł robił wszystko, aby go z tej partii wyrzucono, a Sojusz zdrajcom bardzo rzadko wybacza. Stowarzyszenie, które Kalisz założył, Dom Wszystkich Polska, okazało się w gruncie rzeczy niewielkim pokoikiem, którego nikt nie chciał odwiedzać. Wszystkie rozmowy o zjednoczeniu lewicy, tej spoza Sojuszu, jakie podobno intensywnie prowadził, zakończyły się fiaskiem, lewica jest akurat w fazie dzielenia się, a nie łączenia. Każdy chce być liderem, każdy startuje oddzielnie, oczywiście „gromadząc kapitał na przyszłość”.

Polityka 9.2015 (2998) z dnia 24.02.2015; Komentarze; s. 7
Oryginalny tytuł tekstu: "Salon odrzuconych"
Reklama