Janina Paradowska
24 lutego 2015
Tydzień w polityce według Paradowskiej
Salon odrzuconych
Przekonanie, że wybory prezydenckie wygra urzędujący prezydent, jest tak powszechne, że aż niebezpieczne.
Jeżeli i tak wygra, to po co się fatygować do urn? Zadaniem sztabu jest więc mobilizacja zwolenników i niech sztab się stara, omijając jednak Twittera, bo Bronisławowi Komorowskiemu z ćwierkaniem wyjątkowo nie do twarzy. Główne jednak pytanie brzmi, czy prezydent wygra w pierwszej czy w drugiej turze? Panuje przekonanie, że prawdziwym zwycięstwem byłaby wygrana w pierwszej. Można się jednak zastanawiać, czy lepiej wygrać minimalną przewagą w pierwszej, co przy mnogości kandydatów zdarzyć się może, czy wielką przewagą w drugiej?
Jeżeli i tak wygra, to po co się fatygować do urn? Zadaniem sztabu jest więc mobilizacja zwolenników i niech sztab się stara, omijając jednak Twittera, bo Bronisławowi Komorowskiemu z ćwierkaniem wyjątkowo nie do twarzy. Główne jednak pytanie brzmi, czy prezydent wygra w pierwszej czy w drugiej turze? Panuje przekonanie, że prawdziwym zwycięstwem byłaby wygrana w pierwszej. Można się jednak zastanawiać, czy lepiej wygrać minimalną przewagą w pierwszej, co przy mnogości kandydatów zdarzyć się może, czy wielką przewagą w drugiej? Wysokie zwycięstwo jest bardziej efektowne. Ale jeśli przewaga nie byłaby miażdżąca, bo znów np. zwycięży niechęć do chodzenia na wybory, to może jednak warto powalczyć o zakończenie zmagań w pierwszym terminie? Mimo wszystko w kwestii, kto zostanie prezydentem, mamy właściwie jasność z pewnymi drobnymi niejasnościami. Nie ma natomiast żadnych wątpliwości, kto jest najbardziej przegrany w tej rywalizacji. Tu rozstrzygnięcia zapadły i konkurencję wygrał zdecydowanie Ryszard Kalisz, który niewątpliwie ma kwalifikacje i doświadczenie zdecydowanie większe niż każdy z pozostałych kandydatów, przegrał ze wszystkimi i z samym sobą też. Nie poparł go Sojusz Lewicy Demokratycznej, bo poseł robił wszystko, aby go z tej partii wyrzucono, a Sojusz zdrajcom bardzo rzadko wybacza. Stowarzyszenie, które Kalisz założył, Dom Wszystkich Polska, okazało się w gruncie rzeczy niewielkim pokoikiem, którego nikt nie chciał odwiedzać. Wszystkie rozmowy o zjednoczeniu lewicy, tej spoza Sojuszu, jakie podobno intensywnie prowadził, zakończyły się fiaskiem, lewica jest akurat w fazie dzielenia się, a nie łączenia. Każdy chce być liderem, każdy startuje oddzielnie, oczywiście „gromadząc kapitał na przyszłość”. Na koniec porzuciły Kalisza nawet feministki oraz środowiska mniejszości seksualnych, choć tak aktywnie, i z właściwym sobie wdziękiem, brał udział w Paradach Równości. Feministki oraz mniejszości postawiły na Wandę Nowicką, która ostatecznie została zgłoszona do wyborów jako kandydatka Unii Pracy. Partia ta jest bardzo ciekawym tworem politycznym, objawiającym się głównie w okresach wyborczych, kiedy to albo zawiązuje z kimś koalicję, albo ją rozwiązuje. Niedawno rozstała się z SLD, nie chcąc popierać dr Magdaleny Ogórek, i postawiła na Nowicką (niezrzeszona, wcześniej w Twoim Ruchu Palikota). Unia Pracy apeluje o jednoczenie się mniejszych partii lewicowych, zwłaszcza do PPS, ale też do Europy Plus Roberta Kwiatkowskiego. Jak się okazuje, takie ugrupowanie nadal istnieje, co świadczy, że liczba lewicowych (?) szyldów jest praktycznie nieograniczona. Ryszard Kalisz, rzucając ręcznik na ring, nazwał to wszystko tragifarsą, w której on nie będzie brał udziału. Ja powiedziałabym, że oto kończy się najciekawszy etap wyborów prezydenckich, taki bardziej romantyczny. To czas podejmowania nieracjonalnych decyzji, gry ambicji i wielkich nadziei, że przynajmniej wykorzysta się czas w mediach na promocję. Teraz zaś nadchodzi czas nieefektownego zbierania podpisów, wydawania pieniędzy (często z kredytów, które przyjdzie spłacać po wyborach, nierefundowanych z budżetu), sondażowych rozczarowań, wymyślania programów, których praktycznie nikt nie czyta, choć wszyscy wołają, że debata jest merytorycznie pusta, i haseł, najczęściej niezbyt trafionych. I tak będzie do końca marca, kiedy okaże się, kto zebrał ile podpisów i kto ostatecznie wystartuje. Na razie „merytorycznie” przerabiamy stałe elementy gry, czyli debatę o debacie, oceny kolejnych spotów, głównie autorstwa PiS, gdzie Bronisław Komorowski przedstawiany jest jako starszy, nieruchawy pan przysypiający na ważnych obradach i klepiący banały. Wiadomo, że przed ewentualną drugą turą prezydent Komorowski nie ma powodu, aby z kimkolwiek debatować. To nowi kandydaci mają się przedstawiać wyborcom, ale nowi nie chcą rozmawiać między sobą, gdyż trudno im ustalić hierarchię ważności. Debata z prezydentem każdego nobilituje. Z bezpośrednim rywalem mogłaby zaburzać wstępnie ustaloną hierarchię, być trudniejsza. Zresztą debata o debatach jest bezpieczniejsza od prawdziwego debatowania o wiele mniej. Wysyłać broń na Ukrainę czy nie wysyłać? To dziś prawie podstawowe pytanie, którym dręczony jest każdy polityk, a co dopiero kandydat. Andrzej D
Pełną treść tego i wszystkich innych artykułów z POLITYKI oraz wydań specjalnych otrzymasz wykupując dostęp do Polityki Cyfrowej.