I
Gdyby Lech Kaczyński nie był bratem swego brata, byłby prezydentem lubianym. Był politykiem słabym, ale sympatycznym. Jednak niechęć do Jarosława została przeniesiona na niego. Obaj popełnili życiowy błąd, decydując się na równoległe kariery. Rodzinna pułapka. Aby w oczach Polaków stać się prezydentem, Lech musiał zachować dystans do brata. Ale tego nie chciał i nie potrafił. Przegrał na stracie. Jarosław go pociągnął na dno.
To, co w rodzinie cenne, w polityce niszczyło. Lech wymusił na Jarosławie, aby został premierem, bo uważał, że brat ma większy format od niego. Wcześniej Jarosław nie został premierem, aby nie przeszkodzić bratu w prezydenckim zwycięstwie. Bracia troszczyli się jeden o drugiego bardziej niż o siebie. Ale im bardziej się troszczyli, tym bardziej sobie szkodzili.
Lech trafił w sam środek wojny toczonej przez dwóch twardych brytanów – Jarosława i Donalda Tuska. Nie radził w niej sobie, jego uderzenia były miękkie i niezdarne, zaś ciosy przyjmował fatalnie. Dlatego Tusk jego wybrał za cel. Z dwóch braci wolał uderzać w Lecha. Prezydent zachowywał się jak amator, pozwalał wygrywać na sobie każdą melodię. Liczne sytuacje, w których prezydent wydawał się stroną zaczepną, w istocie były podstępem Tuska.
Po latach, gdy wychodzą kolejne wspomnienia, widać jak zręcznie Tusk prezydenta ogrywał. Wystarczyło jedno zdanie Palikota, a prezydent tracił panowanie nad sobą. Tusk był nie tylko mistrzem pałacowych rozgrywek, w których niewidocznie dla świata pozbył się wszystkich partyjnych rywali. W tym samym dyskretnym stylu uderzał również we wrogów zewnętrznych.
Ponieważ także ból bracia postrzegali w rodzinny sposób, rany odniesione przez Lecha bardziej bolały Jarosława.