Sejm miał obradować w dniach 22–24 kwietnia i w tych też dniach ustawa ta (co warto uświadomić spóźnionym legislatorom) musiała być przyjęta przez Sejm i Senat. Teraz musi ją podpisać prezydent, żeby – ogłoszona w Dzienniku Ustaw – przy planowanym 14-dniowym vacatio legis choćby w przeddzień lub w dniu nowego święta weszła w życie.
Historia tego legislacyjnego zaniedbania ma już ćwierć wieku. Narodowe Święto Zwycięstwa i Wolności ustanowione zostało w maju 1945 r. „celem upamiętnienia po wsze czasy zwycięstwa Narodu Polskiego i Jego Wielkich Sprzymierzeńców nad najeźdźcą germańskim…”.
Prezydent KRN Bolesław Bierut i ministrowie rządu premiera Edwarda Osóbki-Morawskiego, podpisani pod dekretem z maja 1945 r., zdecydowali, by święto obchodzić 9 maja, w dniu „zakończenia działań wojennych”. Na posiedzeniu rządu 8 maja 1945 r., z udziałem Bieruta, zastanawiano się też nad datami 8 i 10 maja, ale ostatecznie wybrano 9, bo tego dnia, zdaniem przywódców ZSRR (według godzin wybijanych przez kremlowskie kuranty), podpisano akt kapitulacji Niemiec.
Święto w PRL obchodzono 9 maja (do 1951 r. był to też dzień wolny od pracy), a po 1989 r. (choć dekretu nie zmieniono ani nie zniesiono) 8 maja, w faktyczną rocznicę podpisania kapitulacji. Dopiero w maju zeszłego roku PiS wystąpił z projektem ustawy znoszącej święto i pozbawiającej mocy bierutowski dekret.
Prace nad nią marszałek Sejmu wstrzymał w trakcie III czytania – po wystąpieniach posłów Tadeusza Iwińskiego (SLD) i Zbigniewa Giżyńskiego (PiS). Pierwszy nie bronił dekretu, a jedynie samego święta, a drugi kwestionował też sens Święta Zwycięstwa. Dla Giżyńskiego dopiero 4 czerwca 1989 r.