Kraj

Niech żyje bal!

VGE jako polityk emerytowany, czyli – jak mówią Francuzi – „nieskrępowany mędrzec”, może sobie pozwolić na słowa brutalnej szczerości.
Spotkanie VGE na Kremlu z Leonidem Breżniewem w 1979 r.Roger Viollet/East News Spotkanie VGE na Kremlu z Leonidem Breżniewem w 1979 r.

W „Przeglądzie” (14 kwietnia) przedruk wywiadu z Valerym Giscardem d’Estaing. VGE był prezydentem Francji w latach 1974–81, wyjątkowo przychylnym Polsce i nawet, co już było na Zachodzie ewenementem, znał jej bolesną historię. Pradziadek VGE po mieczu był urzędnikiem w Brioude, dziadek adwokatem w Riom, ojciec sprawował funkcje handlowe i dyplomatyczne w Czechach, Niemczech i bodaj wszystkich koloniach francuskich. Pradziadek po kądzieli, inspektor podatkowy i polityki, przeniósł się z rodzinnej Bretanii do Clermont-Ferrand. Dziadek, polityk pełną gębą, był senatorem z Puy-de-Dome.

Wzmiankuję o tym nie z genealogicznych potrzeb, ale żeby pozwolić zrozumieć, dlaczego wypowiedzi sędziwego już dzisiaj VGE odbierane są stale jako opinia „de la France profonde” (rzeczywistej Francji), zakorzenionego z dala od kosmopolitycznego Paryża patrioty.

Cóż ma nam do powiedzenia VGE, a co za oczywiste uważa ogromna większość Francuzów, bez względu na kogo głosuje? Po pierwsze, że Krym jest i powinien zostać rosyjski. Po drugie, że „Ukraina nie wejdzie do systemu europejskiego, to niemożliwe. Nie spełnia wymogów dojrzałości ekonomicznej ani praktycznej polityki. Właściwym dla niej miejscem jest przestrzeń między dwoma obszarami – Rosją i Unią Europejską, z którymi musi utrzymywać znormalizowane relacje. Jeżeli chodzi o przyjęcie Ukrainy do NATO, z oczywistych względów jest to poza dyskusją i Francja ma prawo sprzeciwić się temu”. Po trzecie, nawet w najbardziej perwersyjnych snach bomby nie zaczną wybuchać na polskich granicach. „Nie istnieje żadne ryzyko dla Polski i krajów bałtyckich”.

Polityka 17.2015 (3006) z dnia 21.04.2015; Felietony; s. 104
Reklama