Prokuratura musiała umorzyć sprawę stołecznego dyrektora szpitala Świętej Rodziny. Choć w sprawie pojęcia „funkcjonariusz publiczny” polskie prawo nie jest jednoznaczne (pisałem o tym swego czasu na łamach POLITYKI), to osoby pełniącej funkcję dyrektora (a tym bardziej lekarza) placówki służby zdrowia – nawet publicznej – faktycznie na gruncie ustawodawstwa karnego żadnym sposobem za funkcjonariusza publicznego uznać się nie da.
Dziwić może najwyżej, że tyle czasu zajęło prokuratorom ustalenie tego czysto przecież prawnego – i dość oczywistego, bo wynikającego choćby z orzecznictwa Sądu Najwyższego – aspektu sprawy.
Zresztą także odmowa aborcji w tym akurat przypadku nie narażała pacjentki na „utratę życia lub ciężki uszczerbek na zdrowiu” – a tego dotyczyć miało ewentualne oskarżenie Chazana jako funkcjonariusza publicznego.
Umorzenie śledztwa przez prokuraturę w żadnej mierze nie podważa jednak decyzji prezydent Warszawy o pozbawieniu Bogdana Chazana dyrektorskiego stanowiska.
Skądinąd prokuratura, umarzając śledztwo karne, przyznała, że prof. Chazan odmawiając aborcji, nie dopełnił ciążących na nim wymogów związanych z tzw. klauzulą sumienia. Przede wszystkim jako szef szpitala rozciągał ją na całą placówkę (podczas gdy mogą się na nią powoływać jedynie poszczególni lekarze). Jeśli zaś nawet – jak sam twierdzi – odwołał się do klauzuli sumienia jako lekarz konsultujący sporny przypadek, to nie wskazał pacjentce realnej możliwości uzyskania należnego jej świadczenia w innym miejscu.
Owszem, prof. Chazan mógł nie spełnić tego obowiązku z powodów moralnych (sam mówi, że byłby wtedy współsprawcą aborcji) – tyle że decydując się na takie obywatelskie nieposłuszeństwo, powinien godzić się też na konsekwencje. W postaci choćby zwolnienia z posady przez publicznego pracodawcę.
Odstąpienie prokuratury od oskarżenia Bogdana Chazana przed sądem karnym nie oznacza bynajmniej, że profesor może być pewny sukcesu w procesie, jaki przed sądem pracy wytoczył miastu za odwołanie z funkcji.