Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Słowo na niedzielę

Jerzy Baczyński, redaktor naczelny Tygodnika POLITYKA. Jerzy Baczyński, redaktor naczelny Tygodnika POLITYKA. Leszek Zych / Polityka
W tych wyborach Platforma, w osobie prezydenta Komorowskiego, już dostała jakąś karę nad miarę. Moment nieuwagi, emocjonalnego uniesienia nakręcanego chwytami kampanijnymi, może spowodować, że ukarzemy się sami.

Powtórzmy jeszcze raz i jeszcze: w niedzielę, 24 maja, nie głosujemy na to, kto wygrał kampanię wyborczą, ale kto będzie prezydentem Polski. Kampanię tak czy owak przegrał Bronisław Komorowski, bo „jeszcze nigdy, w tak krótkim czasie, nikt nie stracił aż tyle”.

Nie ma co się znęcać nad słabością sztabu wyborczego, która przyniosła spektakularną i zaskakującą porażkę prezydenta w pierwszej turze. Wszyscy posnęli, ukołysani szmerem uznania, zatruci sondażami. Nie jest przyjemne obudzenie kubłem zimnej wody. Fakt, że potem było już nieco lepiej. Prezydent, wyraźnie wygrywając obie debaty z pretendentem, w pojedynkę zahamował zdawało się nieuchronny zjazd ku klęsce. Przed rozstrzygającą niedzielą przynajmniej sondażowo szanse są równe.

Ta moja pisanina nie jest jakąś perswazją ostatniej chwili, bo sądzę, że nasi czytelnicy w ogromnej większości (90 proc.?) będą w niedzielę głosować na Bronisława Komorowskiego. Także dla naszej gazety wybór jest oczywisty – popierając PiS, musielibyśmy wpierw zjeść tony papieru, na których od lat zapisujemy nasze polityczne analizy i przestrogi przed powrotem do władzy formacji, którą uważamy za bardzo niebezpieczną dla polskiej demokracji, głęboko szkodliwą dla państwa i gospodarki, naszych relacji ze światem i między sobą.

Znajdujemy tam jakąś przedziwną mieszankę patosu i cynizmu, religijnego fundamentalizmu oraz mrocznej, nadętej, sekciarskiej retoryki; braku kompetencji połączonego z populistycznym tupetem; mętne zapowiedzi moralnej sanacji państwa, podlane wolą zemsty na (zwykle urojonych) wrogach, krzywdzicielach, zdrajcach, zabójcach Brata Prezesa. A także – to już konkret – na okupantach tysięcy posad.

To jest formacja lęku przed wolnością, przed społecznym „bałaganem i niemoralnością”, zmianami cywilizacyjnymi, kulturowymi, pluralizmem postaw i aspiracji. Mówiąc w skrócie: uważamy PiS, w tej formie, jaką nadał tej partii Prezes, za emanację ciemnej, mniej przyjemnej strony polskiej duszy – oblepionej stereotypami, kompleksami, emocjonalnej, podatnej za zorganizowany „hejt”.

Mówię tu o partii, nie o jej wyborcach, bo motywy głosowania na PiS bywają bardzo różne – od zwykłej niechęci wobec rządzącej Platformy i tzw. elit, aż po wynikającą ze szczerego przekonania wolę zmiany, naprawy państwa, wyrównania krzywd, ochrony tradycji, polskości i wiary. Wiele z tych motywacji ujawniło się w tej kampanii po stronie Andrzeja Dudy.

Zresztą chyba największym odkryciem tych wyborów jest siła samej kampanii, politycznego teatru i marketingu, które kompletnie odmieniły spodziewany przebieg „reelekcji”, rozniosły w pył sondaże i kalkulacje. Kampanię wygrali Paweł Kukiz i Andrzej Duda, przybysze z jakichś peryferii polskiej polityki. Bronisław Komorowski okazał się politykiem ery przedkampanijnej, wyraźnie skrępowanym koniecznością wdzięczenia się do publiczności, gadania banałów, składania fałszywych obietnic, ściskania rąk, popisywania się rodziną itd. itp.

Nic dziwnego – Komorowski pochodzi z pokolenia i środowiska, które do władzy doszło za zasługi w zwalczaniu komunizmu, a potem dźwigało ciężar budowy nowego państwa. Czy ktoś taki mógł przegrać z człowiekiem znikąd?

Przypadek Tymińskiego wydawał się odległy i niepowtarzalny. A jednak okazało się, że nawet mając rację, udowodnione kompetencje, sprawdzony życiorys i charakter – ba, nawet powszechną sympatię ludzi – można przegrać z produktem prostej piarowej obróbki. To chyba oznacza definitywny koniec w Polsce polityki etosowej, misyjnej – pewnie stajemy się krajem normalnej marketingowej rywalizacji politycznej. Ze wszystkimi urokami i niebezpieczeństwami tej sytuacji.

Nic nie ujmując Andrzejowi Dudzie, który wykazał się sporymi talentami – może jeszcze nie politycznymi, tylko wizerunkowymi – ten człowiek nie dojrzał do objęcia najwyższego urzędu w państwie, funkcji zwierzchnika sił zbrojnych, strażnika konstytucji, personalnego symbolu Polski. Nie wiem, może za pięć lat, jeśli choćby we własnej partii potwierdzi, że nabrał jakiejś politycznej wagi?

Ale urząd prezydenta RP jako pierwsza naprawdę ważna funkcja? Oto dowód na siłę kampanijnej perswazji, która nawet suplement diety może przedstawić jako lek na całe zło. To także miara żenującej czasami słabości tzw. obozu władzy, braku energii, zdolności komunikacyjnych, arogancji, lenistwa (brakujące określenia – proszę dodać). Ale ta władza, sponiewierana i ośmieszana w kampanii, zapewniła Polsce okres niezwykłej jak na naszą historię prosperity, spokoju i rozwoju, umocnienia geopolitycznej pozycji kraju, mozolnej redukcji bezrobocia, podwyżek zarobków, ograniczenia sfery biedy.

Kilka lat czarnej propagandy PiS przeorało jednak opinię publiczną (znów siła marketingu) – właściwie wszyscy, chyba nawet nie wykluczając znacznej części wyborców PO, mają poczucie, że dzisiejsza Polska to jakaś „kamieni kupa”, że ani państwo, ani jego demokratyczne władze nie zasługują na szacunek, a III RP na aktywną obronę. Celebrujemy jakąś narodową klęskę, której kolejnym kapłanem stał się zadbany i uśmiechnięty Andrzej Duda. Paradoksalnie zaniechania wielu potrzebnych, ale bolesnych społecznie reform (o co można mieć pretensje do władzy) wynikały z oportunizmu politycznego (ambitniej: respektowania woli ludu), czego przecież nie zmieni żadna nowa, zwłaszcza pisowska, władza.

W tych wyborach Platforma, w osobie prezydenta Komorowskiego, już dostała jakąś karę nad miarę. Moment nieuwagi, emocjonalnego uniesienia nakręcanego chwytami kampanijnymi, może spowodować, że ukarzemy się sami. Wymontowanie z systemu politycznego kraju ważnego bezpiecznika przeciwko szaleństwom i ekscesom władzy (jakim jest urząd prezydenta) otwiera drogę do wznowienia eksperymentu IV RP, potężnej destabilizacji kraju i społeczeństwa bez żadnych realnych szans na naprawę czegokolwiek (poza moralną sanacją i wymierzeniem kary szkodnikom).

Narody czasem ogarnia zaćma, wola igrzysk, rozładowania w akcie politycznym nagromadzonych frustracji i lęków. Lepiej jednak skalę retorsji dostosować do rozmiaru przewiny.

Oddanie władzy PiS-owi, co może postępować już od poniedziałku, byłoby, w moim przekonaniu, leczeniem słabości organizmu (jak w czasach przed medycznych) poprzez upuszczanie krwi i podawanie arszeniku. Komorowski był i mam nadzieję będzie dobrym prezydentem, chociaż kandydatem okazał się nienadzwyczajnym. I absolutnie nie dla każdego jest do przyjęcia, polubienia i uznania. Ale tu nie chodzi o niego, ale o nas.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną