Malwina Dziedzic
31 maja 2015
Platforma Obywatelska po zimnym prysznicu
Po PO?
Szok w Platformie po wyborach prezydenckich prowokuje skrajne reakcje jej działaczy – albo że nic się nie stało, albo że wszystko już stracone. Oficjalnie zaś: coś się jednak stało i teraz będzie naprawiane. Tylko czy wystarczy czasu?
Wtorkowy wieczór, dwa dni po wyborach prezydenckich. W senackiej sali im. Władysława Raczkiewicza trwa posiedzenie klubu Platformy. Zza zamkniętych drzwi dobiegają podniesione głosy. Nagle wybiega jedna z posłanek, płacze. – Szukamy rozwiązań na kampanię parlamentarną, w partii są duże emocje – tłumaczy jej partyjny kolega, który również opuścił spotkanie. – Koleżanka się rozpłakała, ponieważ nasi ludzie zablokowali debatę na temat związków partnerskich.
Wtorkowy wieczór, dwa dni po wyborach prezydenckich. W senackiej sali im. Władysława Raczkiewicza trwa posiedzenie klubu Platformy. Zza zamkniętych drzwi dobiegają podniesione głosy. Nagle wybiega jedna z posłanek, płacze. – Szukamy rozwiązań na kampanię parlamentarną, w partii są duże emocje – tłumaczy jej partyjny kolega, który również opuścił spotkanie. – Koleżanka się rozpłakała, ponieważ nasi ludzie zablokowali debatę na temat związków partnerskich. A jak w ogóle można blokować dyskusję na ten temat?! Potem niech każdy sobie głosuje, jak chce, ale trzeba rozmawiać! Inaczej to jest jakaś paranoja – dodaje rozgoryczony. Kilka godzin wcześniej w Sejmie, głosami m.in. kilkudziesięciu posłów PO, przepadł wniosek, aby poszerzyć porządek obrad o pierwsze czytanie projektu ustawy dotyczącej związków partnerskich (autorstwa SLD). Wielu rozmówców z Platformy uważa to za błąd. Zwłaszcza teraz, kiedy po dotkliwej przegranej Bronisława Komorowskiego w partii rządzącej gorączkowo poszukuje się pomysłu na kolejne „nowe otwarcie” i przekonanie wyborców, że projekt Platformy to nie tylko ta „ciepła woda w kranie”, ale także konkretne, wyraziste decyzje. – Daliśmy się uśpić, myśleliśmy, że wszyscy doceniają nasz trud przełamywania kryzysu ekonomicznego i to, że sobie z tym dobrze poradziliśmy. Ale nie, nie doceniają tego. Dlatego teraz pokażemy, jak Polska się zmieniła i jak jeszcze musi się zmienić – mówi Cezary Grabarczyk. Bo jak na razie hasło „zmiana” zagospodarowali wszyscy poza PO. – Dlatego musimy być liderem zmiany, inaczej przegramy – wtóruje Grabarczykowi wiceminister zdrowia Sławomir Neumann. Wysysanie Ale jak na razie Platforma szamocze się, szukając drogi. PiS natomiast solidnie okopało się na prawej flance, cieszy się otwartym poparciem Kościoła oraz wielu opiniotwórczych środowisk. Trudno szarpać się o ten sam elektorat. Istnieje natomiast grupa wyborców „osieroconych przez lewicę” – postępowców, których nie przekonują propozycje Leszka Millera i Janusza Palikota. Część z nich głosuje jeszcze na Platformę, ale z wyborów na wybory coraz mocniej „zaciska zęby”, bo ta nie podejmuje albo odwleka sprawy takie jak związki partnerskie czy in vitro. Ich poparcie mogą przejąć powstające na lewicy i w centrum inicjatywy polityczne. W wyborach parlamentarnych możliwa jest tylko jedna tura, potem już nie będzie jak odzyskać głosów rozdrobnionych na twory typu: WiR (inspirowany przez Ryszarda Kalisza ruch społeczny Wolność i Równość – docelowo partia), NowoczesnaPL (projekt Ryszarda Petru) czy na reaktywowaną właśnie Partię Demokratyczną. Zatem – jak przekonują nasi rozmówcy – powinno się o tych wyborców walczyć, pokazać, że Platforma, wbrew retoryce narzuconej przez PiS w kampanii prezydenckiej, nie jest żadną partią obciachu, ale przeciwnie – nadal najważniejszą propozycją dla wykształconych, otwartych i nowoczesnych ludzi. Obawa jest taka, że wspomniane nowe inicjatywy mogą nie zebrać wystarczającej liczby głosów, aby przekroczyć wyborczy próg, nie będą więc mogły być brane pod uwagę przy układaniu koalicji. Mogą za to spowodować odpływ potencjalnych wyborców PO, czym ułatwią dojście do władzy Jarosławowi Kaczyńskiemu. W tej kampanii Platforma będzie więc musiała stoczyć bitwy na kilku polach. – Dlatego zależy nam, aby wzmocnić PSL, bo tak naprawdę po wyborach będziemy mieć dwa obozy: nasz i pisowski. Rządził będzie ten, kto znajdzie koalicjantów – przewiduje jeden z posłów. Podejrzenia, że PO może się teraz przemieścić w lewo, wywołały niepokój wśród partyjnych konserwatystów. To ważne zwłaszcza teraz, kiedy konstruowane są listy wyborcze (tym bardziej że – jak wskazują sondaże – tzw. biorących miejsc będzie mniej). Jarosław Gowin wspomniał ostatnio, że grupa posłów PO zastanawia się nad odejściem z partii. Były minister sprawiedliwości dodał, że dla takich ludzi drzwi jego ugrupowania (satelity PiS) są otwarte. Tak więc niewykluczone, że na jesieni do PiS będzie można wejść trzema bramkami: przez listę PiS, przez partię Kukiza (bo Kaczyński liczy, że przejmie kukizowców – najlepiej bez samego Kukiza) oraz właśnie przez PO, jeśli konserwatyści, którzy znajdą się na listach, zdecydują się na transfer. Rozmemłanie W spekulacjach o lewoskręcie Platformy rozważane były dwa warianty: albo gra na przybudówkę do PO (coś na kształt Zjednoczonej Prawicy – klubu parlamentarnego Jarosława Gowina i Zbigniewa Ziobry wspierającego PiS), albo dociążenie partii lewicowcami, takimi jak Ryszard Kalisz, Wojciech Olejniczak czy Grzegorz Napieralski. Tyle że w ubiegłym tygodniu szefowa rządu przecięła spekulacje. Zapowiedziała, że Platforma złoży swój projekt ustawy o związkach partnerskich, ale najprawdopodobniej w przyszłej kadencji Sejmu, natomiast w sprawie in vitro nie będzie naciskała na swoich posłów. – Jesteśmy klasyczną partią centrową. Jedno skrzydło jest bardziej na prawo, inne może trochę na lewo, ale cała reszta jest pośrodku – tłumaczy Iwona Śledzińska-Katarasińska. To, co według poseł Śledzińskiej-Katarasińskiej, jest chlubą Platformy, może się jednak okazać przyczyną jej porażki. Nastroje i oczekiwania wyborców się polaryzują. Używając metafory Bronisława Komorowskiego: racjonalizm przegrywa z radykalizmem. Problem z ideową tożsamością, eklektyzm światopoglądowy, niedookreślenie Platformy, które wcześniej zdawały się atutem, mogą ją teraz sporo kosztować, bo trudno mocno identyfikować się z ugrupowaniem, w którym jest jednocześnie konserwatysta Marek Biernacki i lewicowiec Bartosz Arłukowicz. Zwłaszcza kiedy konkurencyjna oferta robi się coraz bardziej różnorodna. – Potrzeba nam idei i energicznego przywództwa! – podkreślał podczas ubiegłotygodniowego posiedzenia klubu jeden z parlamentarzystów. Knowanie Czasu na opracowanie nowej, porywającej koncepcji jest niewiele, bo jej prezentację premier Kopacz zapowiedziała na drugą połowę czerwca. Wówczas odbędzie się konwencja programowa PO. Jak słyszymy, nad przygotowaniem programu mają pracować dyrektor Instytutu Obywatelskiego (think tanku PO) Bartłomiej Sienkiewicz oraz szef zespołu doradców politycznych premier Kopacz Jacek Rostowski. Nad jego zrębami oraz pomysłami na parlamentarną kampanię wyborczą politycy PO będą dyskutować jeszcze w tym tygodniu na wyjazdowym posiedzeniu klubu. W ostatnich dniach takich wspólnych spotkań platformersów było wiele: zarząd, spotkanie koalicyjne, kluby. Na wszystkich roztrząsano przyczyny zaskakującej porażki Bronisława Komorowskiego, było sporo emocji, jednak żadnych konsekwencji personalnych do tej pory nie wyciągnięto. – Rozmowy są dobre i ostre, ale muszą być przede wszystkim decyzje – kwituje jeden z posłów. W partii, co zrozumiałe, jest nerwowo. I choć w oficjalnym przekazie nic wielkiego się nie stało: „jesteśmy jedną drużyną, idziemy do zwycięstwa, przywództwo Ewy jest niekwestionowane”, za kulisami politycy PO obrzucają się wzajemnie oskarżeniami, sarkają, powątpiewają w zwycięstwo. Niektórzy przyznają, że Ewa Kopacz jako liderka się nie sprawdziła, że brakuje jej zręczności Tuska. Może stąd tak nerwowa reakcja wiceprzewodniczącej PO Hanny Gronkiewicz-Waltz na sugestię dziennikarzy, że może należałoby zmienić szefową partii: „Nie będziemy zmieniać Ewy Kopacz, dobrze?!”. Zresztą Kopacz na razie nie musi się obawiać przewrotu. To nie opłaca się ani Grzegorzowi Schetynie, ani Cezaremu Grabarczykowi – liderom dwóch platformerskich frakcji, tzw. schetynowców i spółdzielców, walczących o wpływy w partii. Grabarczyk musi trochę jeszcze odczekać, aż zatrze się złe wrażenie związane z jego dymisją (na skutek afery z pozwoleniem na broń). Pośpiech nie jest również w interesie Schetyny – jeśli Kopacz przegra bój o parlament, łatwiej będzie mu ją zdetronizować, no i mandat przewodniczącego będzie silniejszy (tyle że w takim układzie byłby liderem partii opozycyjnej). A przecież cierpliwość obecnego szefa MSZ jest anegdotyczna. Do niedawna krążył nawet dowcip, że czeka, aż głowa Tuska – z którym jest skonfliktowany – sama do niego przypłynie. Zagospodarowanie O przywództwo w partii mógłby także powalczyć Bronisław Komorowski, który ma mocny argument w postaci ponad 8 mln głosów poparcia i – jak zadeklarował – chce wspierać Platformę. Ale, jak zdradza nam jeden z polityków PO, prezydent wciąż „liże rany” po przegranej z Andrzejem Dudą, wygląda na trochę „obrażonego na rzeczywistość”. – Poza tym wiele z tych 8 mln głosów to nie tyle było na niego, ile przeciwko PiS – dodaje. Jeśli Komorowski wróci do PO, zaangażuje się w życie partyjne, będzie to dodatkowe wzmocnienie dla Schetyny, z którym prezydent dobrze się rozumie. Pytanie tylko, czy Schetyna ma charyzmę lidera? – To człowiek sprawdzający się w zakulisowych rozgrywkach – podkreślają zgodnie nasi rozmówcy. W Platformie zrodził się więc pomysł, że może zacząć lansować jakiegoś młodego zdolnego, przedstawiać jako kandydata na przyszłego premiera. To miałby być numer podobny do tego pisowskiego z Andrzejem Dudą. Wśród propozycji padło nazwisko wiceministra spraw zagranicznych Rafała Trzaskowskiego, ale PO na razie porzuciła ten pomysł (zacznie od promowania w mediach młodszych posłów). Zresztą, po ostatnich wyborach wcale nie jest pewne, że partia potrafiłaby równie sprawnie jak sztabowcy PiS wykreować i „sprzedać” wyborcom młodego, szerzej nieznanego polityka. Bo mimo że w kampanię Komorowskiego zainwestowano ok. 18 mln zł (PiS na kampanię Dudy miało przeznaczyć o 3 mln zł mniej), jej wykonanie nie przystawało do realiów. – Wielokrotnie zwracałem uwagę, żeby rozmawiać z ludźmi, wchodzić w interakcje, działać w mediach społecznościowych. A zamiast tego dostawaliśmy przekazy dnia! – skarżył się na posiedzeniu klubu jeden z parlamentarzystów. – To ludzie z Kancelarii Prezydenta dali ciała, bo są zupełnie odrealnieni – powtarza powyborcze narzekanie jeden z członków rządu. – Hasła były od czapy, przemówienia do niczego, a wszystko przecież szło przez nich! Czy ktoś ma w ogóle poczucie zagrożenia bezpieczeństwa albo wolności?! Te hasła były zupełnie obok, nietrafione, bo dalej działa tylko straszenie PiS-em. Do tego nawet z banerami był problem, bo ludzie prezydenta tłumaczyli, że Komorowski ma taką rozpoznawalność, że nie trzeba. Coca-cola też jest rozpoznawalna, a mimo to kupuje reklamy – drwi. Inaczej to widzi były sekretarz generalny PO, obecnie podsekretarz stanu w Ministerstwie Kultury Andrzej Wyrobiec, który koordynował od strony finansowej wcześniejsze kampanie PO: – Na kampanię patrz
Pełną treść tego i wszystkich innych artykułów z POLITYKI oraz wydań specjalnych otrzymasz wykupując dostęp do Polityki Cyfrowej.