Jeśli premier Kopacz marzy, by w jesiennych wyborach wygrać tak, jak wygrała polska drużyna z Gruzją, to trudno jej się dziwić. Pięknie jest marzyć, że w ostatniej chwili wbija się gałę za gałą do bramki przeciwnika. Tymczasem bezpardonowy mecz na naszym politycznym boisku już trwa, a dzielna drużyna PO wbija sobie coraz bardziej efektowne samobóje.
Pierwszy padł w wyborach prezydenckich. Nawet Jarosławowi Kaczyńskiemu ze zdumienia opadła szczęka. Drugi to mocno spóźniona dymisja ministrów wykonana pod transparentem autorstwa pani premier: „Ofiary nielegalnych podsłuchów wykazały się szczególną odpowiedzialnością”. Wyróżnieni tym komplementem strzelają do własnej bramki już bez ograniczeń.
Bartosz Arłukowicz, wciąż dumny z reform, które przeprowadził w służbie zdrowia, zapowiedział już swój udział w jesiennych wyborach, bo gdy wychodzi na ulice Szczecina, ludzie mu się kłaniają, a on im odpowiada dzień dobry. Jestem lekarzem, mówi eksminister, więc chciałbym dla tych ludzi coś zrobić. Zawsze chciał. Pięć lat temu zapowiadał, że „na ukończeniu” jest „niezwykle ważna” ustawa o terapiach eksperymentalnych. Można by je prowadzić u nas bezpłatnie, w ramach badań klinicznych. Można by, gdyby Arłukowicz przez te pięć lat coś zrobił w tej sprawie. Ale on nawet palcem u nogi nie kiwnął. Dziś rodzice dzieci chorych na rzadki nowotwór, neuroblastomę, muszą szukać pomocy za granicą, organizując zbiórki setek tysięcy złotych na leczenie. W Polsce mamy chyba specjalny gatunek dykty, z której robi się urzędników administracji państwowej. Jest to dykta niezniszczalna, odporna na wszystko. Wycięli z niej nie tylko Arłukowicza, ale i jego zastępcę Sławomira Neumanna.
Nie ma żadnej afery z wywożeniem leków z Polski – zaklina rzeczywistość wiceminister – to normalny rynkowy mechanizm spowodowany ich niską ceną u nas.