– Na drogach nie może być równych i równiejszych – mówiła w środę podczas konferencji prasowej premier Ewa Kopacz. Z zapowiedzi szefowej polskiego rządu wynika, że jeszcze w tej kadencji posłowie będą odpowiadać i płacić za swoje wykroczenia drogowe.
POLITYKA od dawna śledzi proces legislacyjny w tej sprawie. Co wiemy? Że od ponad dwóch lat, a konkretnie od 20 lutego 2013 r., czeka w Sejmie projekt ustawy, umożliwiającej karanie mandatami posłów i inne osoby objęte immunitetem (senatorów, prokuratorów, szefa IPN, GIODO oraz rzecznika praw dziecka.
Ewa Kopacz, która była inicjatorką projektu o zniesieniu immunitetu w przypadku wykroczeń drogowych, mówiła, że marzy się jej, by do końca tej kadencji projekt wyszedł z parlamentu.
Projekt trafił do dwóch sejmowych komisji, potem zajęła się nim specjalnie powołana podkomisja, która nie zmieniła go ani o przecinek. I to by było na tyle, bo nic się dalej z tym projektem nie dzieje. „Na litość boską, załatwmy to raz na zawsze!” – grzmiał z trybuny sejmowej Eugeniusz Kłopotek (PSL) podczas pierwszego czytania projektu. Posłom się jednak nie spieszy.
Dziś, zgodnie z prawem, posłowi złapanemu na gorącym uczynku policjant nie może wypisać mandatu. Musi za to wypełnić wniosek do swojego przełożonego, ten z kolei do komendanta wojewódzkiego, a ten do prokuratora generalnego, który zwraca się do marszałka Sejmu o uchylenie immunitetu zatrzymanemu na drodze posłowi. Potem sprawa wraca na policję.
Czekający w Sejmie projekt miał skrócić tę drogę: poseł mógłby przyjąć mandat jak każdy inny kierowca lub skorzystać z dotychczasowej procedury.