Wystarczy marynarka albo żakiet i już może na przykład zostać senatorem RP. Wysiłek żaden, a utrzymanie na cztery lata zapewnione. A nawet na dłużej. Ale w końcu mnóstwo ludzi nic nie wie i z tego się utrzymuje. Mówmy zatem o konkretnej sprawie.
Senat. Debata na temat in vitro. Wszyscy już znamy na pamięć to otwieranie piekielnych wrót, onanizm uprzedmiotowionych mężczyzn i dzieci cierpiące przez całe życie na syndrom ocaleńca z powodu „śmierci” rodzeństwa. A tymczasem senator Kogut (PiS) wyjaśnił, w czym rzecz. Wszystkie młode kobiety chcą robić karierę, stosują różne środki koncepcyjne (!) i stąd się bierze niepłodność. Tak jest. Kogut ma rację. Baby są wszystkiemu winne. 14-godzinny jazgot lekarzy, magistrów inżynierów, publicystów, profesorów i specjalistów od PKP zdawał się gwarantować, że PO nie przepchnie swojej sztandarowej przedwyborczej ustawy. I pewnie tak by się stało. Gdyby nie głosy trzech niezależnych senatorów – Borowskiego, Cimoszewicza i Kutza – Platforma leżałaby skompromitowana. Ale może jeszcze się rozłoży z pomocą prezydenta Komorowskiego.
Dla mnie jednak największy wstrząs to haniebne wypowiedzi kościelnych hierarchów. Nie chodzi mi o dogmaty, w które wierzą. To ich sprawa. Ale jakim prawem arcybiskup Dzięga oskarża ludzi o popełnianie zbrodni, o bezkarne zabijanie? I ten cyniczny szloch nad dziećmi z in vitro: Jesteście darem bożej miłości dla świata, chociaż wymuszonym gwałtem na naturze w laboratorium. To nie jest wasza wina, że aby się jedno z was narodziło, to kilkadziesiąt innych dzieci musiało umrzeć albo być zabitych. Belzebub przesyła słowa zachwytu. Także dla abp. Hosera za cenny wkład w rozwój genetyki. Twierdzi on, że „ekspresja genów” po zabiegu in vitro może mieć fatalne skutki dla następnych pokoleń.