Nie przestraszyli się szefowej kancelarii prezydenta Dudy minister Małgorzaty Sadurskiej, powtarzającej mantrę o 6 mln zignorowanych podpisów obywateli, ani Piotra Dudy z Solidarności, zapowiadającego „rozliczenie” tych, co przeciw głosowi ludu. Senat zgody na prezydencką inicjatywę nie wyraził i październikowe wybory będą po prostu wyborami. Tak oto upadły dwa pomysły zrodzone nie ze społecznej potrzeby czy szacunku dla obywateli, ale wyłącznie z politycznych kalkulacji.
Czy dwaj prezydenci, były i obecny, wspólnym wysiłkiem pogrzebali inicjatywy referendalne także na przyszłość? Być może. W każdym razie pogrzebali je w takim kształcie, jaki zaproponowali, z bezsensownymi, niejasnymi pytaniami, organizowane w niesprecyzowanych, nieprzemyślanych uwarunkowaniach prawnych (wątpliwości dotyczące finansowania, odpowiedzialności za kształt kampanii, która zwłaszcza w mediach publicznych była żenująca). Ustawa o referendum ogólnokrajowym nadaje się do zasadniczych poprawek, a politycy powinni kilka razy pomyśleć, nim kolejne referenda zarządzą. Totalna absencja przy urnach jest surową odprawą dla politycznych manipulacji.
Politycznie nikt się nie wzbogacił. Referendum z 6 września miało być prezentem dla Kukiza, pomóc mu zorganizować struktury ruchu przed wyborami. Ten najwyraźniej jednak prezentów nie lubi i kapitału nie zbierał. Zamiast spróbować coś zbudować, pokazał lekcję bezprecedensowej destrukcji. Pod koniec tygodnia internetowe portale obiegły zdjęcia pokazujące, jak to było kiedyś, kiedy widowiskowe hale wypełnione były szczelnie entuzjastami muzyka, i to, co jest teraz. Smutek pustych trybun, Kukiz z mikrofonem na scenie i kilkanaście osób na sali. Niektórzy doliczyli się trzydziestki.