Temat nie jest nowy. Już w 2012 r. Komitet zasugerował Polsce, aby zrezygnować z pomysłu, który ideą tkwi w zupełnie innych czasach. Bo za naszą zachodnią granicą dyskusja o oknach życia toczy się od lat – za sprawą Niemiec, w których otwarto najwięcej podobnych okien, by z początkiem lat 2000 zacząć je zamykać.
Pozamykano je – jako niedające człowiekowi szans na poznanie swojej tożsamości. A tę, zgodnie z duchem czasów, w których żyjemy, uważa się dziś za jedno z praw podstawowych. Wierząc, że odbierając człowiekowi to prawo, skazuje się go na cierpienie, na wieczną niepewność. I że to jednak barbarzyństwo.
Sam pomysł na okno życia też nie jest nowy. Pierwsze takie w tej części Europy otwarto pod koniec XVIII wieku w Warszawie, przy Domu Podrzutków. Lada chwila Kodeks Napoleona zakazać miał „dochodzenia ojcostwa bękartów” i „pokrywania niedozwolonej lubieżności jakimś prawnym płaszczykiem”. A prasa kobieca rozpisywała się o służących, które topią dzieci w kałużach bądź pozostawiają w lesie – z dopiskiem, aby ich nie oceniać, ale raczej im współczuć.
Ideę wskrzesił w 2006 r. kardynał Stanisław Dziwisz – kiedy niemieckie okna już zamykano. Zdecydowana większość powstałych od tego czasu ponad stu polskich okien ulokowana jest przy klasztorach lub katolickich ośrodkach adopcyjnych.
ONZ, nawołując Polskę do zmiany praktyki, w miejsce anonimowych okien proponuje raczej prawo do anonimowego porodu. Wówczas po ukończeniu 16. roku życia dziecko miałoby prawo poznać personalia tej, która je urodziła. Dziś poród anonimowy jest w Polsce niemożliwy. Rodząc, należy podać personalia, a po sześciu tygodniach potwierdzić sądownie decyzję o zrzeczeniu się dziecka.
Te kobiety, których dzieci trafiają do okien życia, zwykle nie rodzą w szpitalach. Rodzą same – w wannach, w kuchniach, na łóżkach, przecinając pępowiny nożyczkami. Czasem rodzą w samochodzie, z dwójką już odchowanych, piszczących na tylnym siedzeniu, bo nie mają gdzie. Jak ta matka, która pozostawiła swoje dziecko jako pierwsze w historii okna życia w Zamościu – co ogłoszono zaraz jako wielkie szczęście.
A dlaczego tak rodzą? Z jakiej przyczyny boją się w szpitalu? To w dyskusji umyka. Mówimy: wielkie szczęście, dar, okno życia – wyobrażając sobie zaraz jakieś dziecko, które uniknęło strasznej śmierci w śmietniku. Podobnie umyka nam to cierpienie dorosłego, który nie dowie się nigdy, kim jest i dlaczego go zostawili – bo w kontraście do dziecka zabranego ze śmietnika dorosły zawsze wypadnie jakoś blado.
Umyka nam też cierpienie tych, co urodziły i wolałyby zachować jakąkolwiek nić, jakąkolwiek nadzieję, że w przyszłości dowiedzą się jeszcze, co z ich dzieckiem. Anonimowy poród dałby im taką nadzieję.