Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Porażki nie są sierotami

KOMENTARZ: Trzeba stworzyć alternatywę dla władzy odchodzącej i nadchodzącej

Wynik tych wyborów jest najlepszym możliwym ze złych, jakie wchodziły w grę i jakie mogą nas czekać. Dobry wynik niestety w grę nie wchodził.

Zły wybór szczęśliwie ma słaby mandat. PiS, za sprawą zniekształcenia woli społeczeństwa przez system wyborczy, będzie wprawdzie rządził samodzielnie, ale przy niespełna czterdziestu procentach głosów, które zdobył, i przy pięćdziesięcioprocentowej frekwencji. Ma mandat mniej niż jednej piątej wyborców. To nie jest legitymacja upoważniająca do przeprowadzenia wielkiej zapowiadanej zmiany. Projekt PiS będzie co prawda miał poparcie większości Sejmu i Senatu, ale nie zyskał poparcia większości społeczeństwa ani nawet większości tych, którzy głosowali.

Wbrew temu, co twierdzi Beata Szydło, nic nie wskazuje, że program PiS jest tym, czego chcą Polacy. Dwie trzecie wyborców, głosując na inne partie, odrzuciło ofertę złożoną przez PiS. Połowa uprawnionych się nie wypowiedziała. Zniekształcenie wyniku wynikające ze sposobu przeliczania głosów na mandaty ma jednak tę zaletę, że rządząc samodzielnie, PiS przyjmuje pełną odpowiedzialność za skutki swojej władzy. To pozwoli wyborcom ocenić pisowski projekt i dać tej ocenie wyraz w następnych wyborach. Jest więc szansa, że cena, jaką Polska za te rządy zapłaci, tym razem nie pójdzie na marne i coś sobie wreszcie możliwie trwale wyjaśnimy.

Że wynik będzie zły, było wiadomo od dawna. To było nieuniknione. Nie dlatego, że ktoś popełnił błąd, że PiS jest taki wspaniały albo że inni mieli fatalne kampanie wyborcze. Ten wynik to przede wszystkim skutek długiego pasma złych, często zadziwiających decyzji na przestrzeni lat, i niemal do ostatniej chwili podejmowanych przez PO oraz partie tworzące Zjednoczoną Lewicę. Z poparciem PO i Senatu dla absurdalnego projektu referendum i z wystawieniem przez SLD Magdaleny Ogórek w wyborach prezydenckich. Obie te partie spotkała słuszna kara. A jedyny problem jest taki, że za ich błędy będziemy płacili wszyscy. Może – przynajmniej początkowo – poza kilkoma tysiącami polityków, urzędników, dziennikarzy i innych funkcjonariuszy PiS.

Ale trudno powiedzieć, że to wszystko jest winą polityków, a wszyscy inni będą cierpieli niewinnie. Nie bez winy są niemal wszyscy ci, których sukces PiS i Kukiza martwi. Wiele razy mogliśmy przecież coś zrobić, żeby to się nie stało. Po pierwsze, mogliśmy się bardziej starać, żeby PO, SLD i Ruch Palikota nie doprowadziły się do takiego stanu. Bo zwycięstwo prawicy jest przede wszystkim efektem błędów innych partii. Po tej stronie nie ma aż takiego partyjniactwa, jak w obozie PiS, ale jest ono poważnym problemem. Także zwolennicy i wyborcy niePiSu dużo więcej wysiłku poświęcają na obronę i usprawiedliwianie polityków swoich ulubionych partii niż na pilnowanie wartości, którymi one się legitymizują, i krytykowanie odstępstw.

Także po naszej stronie niepokojąco łatwo tolerowaliśmy decyzje i sytuacje, które potępilibyśmy, gdyby rządził kto inny. A zwłaszcza zbyt spokojnie akceptowaliśmy to wszystko, co w polityce ostatnich lat było produktem bliskiego PiS antydemokratycznego, republikańskiego projektu IV RP. Ograniczanie praw obywatelskich, rozbudowę służb, przewlekłe areszty, nasilającą się inwigilację, uzależnienie publicznych mediów od polityków, ksenofobię, nietransparentny przepływ pieniędzy z publicznych instytucji i firm do prywatnych wydawców itp. PiS nie będzie musiał tu iść dużo dalej, by zrobić to, co chce. Wystarczy mu na ogół wykorzystanie narzędzi, które zostawia koalicja PO-PSL.

Największą winą przegranych było jednak porzucenie przez nich społeczeństwa. I to w podwójnym sensie. Zostawienie słabszych – zwłaszcza młodych – samym sobie na lata popchnęło ich do rewolty. Gdy politycy sobie o nich w ostatnim roku przypomnieli, mleko było już rozlane. Ponieważ zaś politycy uparcie lekceważyli wszystkie instrumenty – od mediów po szkołę – wzmacniania i budowania pozytywnych więzi i świadomości społecznej, rewolta musiała mieć charakter antysystemowy. Na moje oko mamy sporo szczęścia, że chwilowo nie poszła ona dalej i że na jej czele stanął mimo wszystko obliczalny PiS z mającym poczucie odpowiedzialności Jarosławem Kaczyńskim, a nie np. Paweł Kukiz albo Marian Kowalski z Ruchem Narodowym. A kto pamięta wybory prezydenckie, ten wie, że dużo nie brakowało.

Można z grubsza przewidzieć, co się w najbliższych latach stanie. Opinie są tu dość zgodne. Jakoś to przeżyjemy, chociaż lekko nie będzie. Ale na to już teraz dużego wpływu nie mamy. Nie warto więc się zamartwiać i rwać włosów z głowy. Trzeba myśleć, co zrobić, by potem było lepiej, a nie gorzej. Nowej władzy trzeba patrzeć na ręce i ją uczciwie recenzować bez względu na skutki, ale przede wszystkim trzeba się skupić na tym, jak stworzyć alternatywę – skuteczną i lepszą. Lepszą nie tylko od władzy, która teraz nadeszła, ale też od tej, która musi odejść.

Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną