Powyborcze porachunki jeszcze nie weszły w decydującą fazę, ale zapowiedzi, co może się zdarzyć, już otrzymaliśmy. Może nawet w nadmiarze, co powoduje wrażenie chaosu i to w sytuacji tak stabilnej, jak istnienie sejmowej większości, kiedy nie ma konieczności zawierania koalicji, co bywało w przeszłości czynnością aż nazbyt emocjonującą. Ale jak nie ma być chaosu po tak efektownych zwycięstwach i może jeszcze bardziej efektownych przegranych czy wręcz klęskach?
Lewica nie weszła i zwycięskie PiS może rządzić samodzielnie. Zaliczka czterech posłów ponad wymaganą większość jest niewielka i znacznie wzmacnia siłę przetargową już wchłoniętych przystawek Gowina i Ziobry, ale na początek wystarczy, nawet jeśli przed ostatecznym ogłoszeniem składu rządu przystawki stawiają jakieś warunki, co najwyraźniej robią. Skończyły się jednak wszelkie spekulacje o koalicji „wszyscy przeciw PiS w obronie demokracji”, które przed wyborami miały spore wzięcie. Choć gdyby do takiej koalicji doszło, skutkiem mogło być głównie wzmocnienie partii Jarosława Kaczyńskiego po nieuchronnie przyspieszonych wyborach. System partyjny przeżył na tyle silny wstrząs, że opozycja długo jeszcze będzie porządkować swoje szeregi i czy je (i jak) ostatecznie uporządkuje, jest jedną z większych zagadek. Obok tej, jak PiS będzie wywiązywać się ze swoich obietnic, bo choć triumfalizm starano się powściągać już w pierwszym tygodniu, posypało się tyle zapowiedzi realizacji obietnic najważniejszych, że albo obiecujący połkną własne języki, albo rozłożą budżet państwa. Tym bardziej że Trybunał Konstytucyjny dołożył swoje, czyli konieczność podniesienia kwoty wolnej od podatku. Była to wprawdzie jedna z obietnic, ale można ją było traktować jako kwestię drugiej pilności. Po werdykcie TK już nie można.