Wiadomo już, że nowym przewodniczącym Platformy na pewno zostanie były wicepremier i działacz Niezależnego Zrzeszenia Studentów, związany z Dolnym Śląskiem, fan koszykówki. Bo to właśnie łączy obu pretendentów.
Do boju o szefostwo pokiereszowanej partii ostatecznie stanęli bowiem Grzegorz Schetyna i Tomasz Siemoniak, który zastąpił w tym starciu Ewę Kopacz. Obwiniana o wyborczą porażkę, formalnie p.o. przewodniczącej, Kopacz ma obecnie tak słabą pozycję w PO, że jej start mógłby skończyć się dotkliwą klęską. Natomiast Borys Budka, były minister sprawiedliwości, który również deklarował chęć startu w wewnętrznych wyborach, w ubiegły piątek wycofał się i przekazał swoje poparcie Schetynie.
Jeszcze w środę w rozmowie z POLITYKĄ Borys Budka nieco inaczej dzielił partyjne role: – Platformie jest potrzebna osoba, która walnie pięścią w stół. Dlatego już powiedziałem Grzegorzowi, że jak wygram wybory, to ma u mnie pozycję sekretarza generalnego. Dwa dni później stwierdził jednak, że to „Grzegorz Schetyna gwarantuje realną zmianę władzy w PO”. „Schowałem swoje ambicje”– podkreślał. 37-letni Budka, doktor nauk ekonomicznych i prawnik ze Śląska, jest sprawnym i lubianym politykiem, brakuje mu jednak zaplecza i doświadczenia w zarządzaniu partyjnymi strukturami. Za pomysłem jego startu w wyborach na szefa PO stał zmarły niedawno lider śląskich struktur Tomasz Tomczykiewicz. Jednak kandydatura Budki – jak można usłyszeć wśród posłów PO – nigdy nie była poważnie brana pod uwagę, co najwyżej była elementem gry między skonfliktowanymi z Ewą Kopacz baronami i Grzegorzem Schetyną (