To była klapa roku, w dodatku wyjątkowo kosztowna. Za ponad 80 mln zł zorganizowano 6 września ogólnopolskie referendum, w którym wzięło udział ledwie 7,8 proc. uprawnionych do głosowania. Pomysł zrodził się spontanicznie w nocy po I turze wyborów prezydenckich, kiedy w sztabie Bronisława Komorowskiego zastanawiano się, jak zdobyć głosy oddane na innych kandydatów – przede wszystkim na Pawła Kukiza. Uradzono, że prezydent zaproponuje obywatelom, aby wypowiedzieli się w kwestii sztandarowego pomysłu Kukiza, czyli jednomandatowych okręgów wyborczych. Do tego dodano pytania o finansowanie partii z budżetu oraz interpretację prawa podatkowego na korzyść podatnika. Tematy referendum nie były konsultowane z Platformą, co wywołało ferment w partii. Politycy PO mniej lub bardziej otwarcie krytykowali posunięcie prezydenta, ostrzegali, że nie będą się angażować w kampanię referendalną. Również Andrzej Duda chciał dać Polakom możliwość wypowiedzenia się i przy okazji wyborów parlamentarnych zorganizować swoje referendum dotyczące obniżenia wieku emerytalnego, zniesienia obowiązku szkolnego dla sześciolatków oraz ochrony Lasów Państwowych. Senat jednak odrzucił prezydencki projekt i oszczędził tym samym kolejne dziesiątki milionów.