Przed pomnikiem Ofiar Grudnia 1970 w Gdyni podczas uroczystości upamiętniających 45. rocznicę masakry robotników prezydent Duda przyklęknął, by uczcić pamięć poległych. Potem mówił o ranach, cierpieniu, prześladowaniu. Ale też o tym, że ofiary i ich najbliżsi nie doczekali się od III RP elementarnej sprawiedliwości na poziomie prawnym i państwowym. Dalej pan prezydent deklarował swój wstyd za III RP, że nie umiała skazać sprawców zbrodni. „Zrobię wszystko – deklarował – aby ta Rzeczpospolita była naprawiona, aby stała się wreszcie państwem sprawiedliwym, państwem uczciwym”.
Wśród zgromadzonych byli ludzie, którzy bili brawa, ale nie brakło i takich, którzy słuchali tych słów z zażenowaniem. Z poczuciem, że prezydent tę wielką tragedię sprzed lat tak instrumentalizuje, przekuwa w doraźną polityczną propagandę.
Osądzić winnych już się nie da. Z 12 oskarżonych o sprawstwo kierownicze w wydarzeniach Grudnia ’70 (44 osoby zabite, kilkaset rannych w Gdyni, Gdańsku, Szczecinie, Elblągu) do osądzenia pozostał już tylko jeden – generał Edward Ł., rocznik 1924, którego sprawę już wiele lat temu wyłączono z głównego procesu ze względu na stan zdrowia. Dwóch dowódców wojskowych niższego szczebla – Bolesław F. i Mirosław W. – zostało skazanych w 2013 r. (wyroki po 2 lata w zawieszeniu na 4 lata). Reszta – w tym generał Wojciech Jaruzelski (w grudniu 1970 minister obrony narodowej) oraz Stanisław Kociołek (wtedy wicepremier) – nie żyje.
Prawdą jest, że proces grudniowy nie przynosi sądownictwu chluby.