500 złotych, żeby – cytując polityków PiS – mama, która czuje, że jej miejsce jest w domu, względnie babcia, która jak nikt nadaje się do wychowywania, miała od państwa godziwą (no, powiedzmy) rekompensatę. Do wydania w całości na potrzeby dziecka. I jeszcze kuratorzy szkolni – do spowiedzi przed minister z PiS. Wybierani przez nią osobiście, a nie jak dotychczas przez wojewodów oraz samorządy. Tak oto zaczęło się „naprawianie błędów poprzedniej ekipy”.
Sprawa sześciolatków właściwie była przesądzona, kiedy zobaczyliśmy wyniki wyborcze. „Jesteśmy dumni. Nie jesteśmy poddanymi królów i panów. Jesteśmy obywatelami w tym kraju, MY jesteśmy suwerenem i państwo tutaj macie rolę służebną wobec nas, obywateli. To myśmy was wybrali nie po to, byście nam rozkazywali, byście nami rządzili, tak jak to ma miejsce w tej chwili, tylko byście nam służyli. (…) Ja się zastanawiam, dlaczego wpuszcza się do Sejmu ludzi, którzy plują w twarz obywatelom” – tak odpowiedziała posłom Karolina Elbanowska, kiedy Sejm odrzucił obywatelski projekt ustawy, cofający sześciolatki do przedszkoli.
Słowo suweren, na forach internetowych zapisywanych przez zwolenników PiS, powtarzało się potem jak refren, obok słów „buta” czy „arogancja władzy”. Na sześciolatkach właśnie – pisała Ewa Wilk w POLITYCE – na reformie, której sensu ludziom nie wytłumaczono, rząd poślizgnął się, by finalnie przegrać ostatnie wybory. Nowemu rządowi łatwo przyszło, łatwo poszło. Na efekt zapracują wszak nie oni, a dyrektorzy szkół i nauczyciele.
Szkołę czeka więc kolejny koszmarny rok – po takim, do którego w wyniku przewlekłego reformowania trafiło nawet dwukrotnie więcej dzieci, niż można było pomieścić teraz, trzeba będzie zorganizować naukę dla niewiadomej liczby dzieci w niewiadomym wieku (bo chętni rodzice będą mogli do nich sześciolatki posyłać) i w niewiadomej liczbie szkół.