Kraj

Och, Piotrze

Kiedy dzwoniłem do Piotra Adamczewskiego z noworocznymi życzeniami, pytałem zawsze, choć z góry znałem odpowiedź – a co robisz o północy?

Na to Piotr, który z góry znał pytanie, relacjonował, co na stół dla siebie i żony przygotował. Zaczynała się radosna opowieść o smakach, ich niuansach, rozkoszach podniebienia, na ten nowy rok. Yuri Slezkine dzieli ludzi na merkurianów i apollińczyków. Ci pierwsi, w ogromnym uproszczeniu, to spadkobiercy Merkurego, boga kupców, rzemieślników, wszelkiego rodzaju wytwórców. Ci drudzy, od Apolla, to ideolodzy, intelektualiści, rozpatrujący z daleka sens rzeczy. W kwestiach kulinarnych był Piotr jednym i drugim. Jako merkurianin umiał znakomitości upichcić, jako apollińczyk rozmarzać się nad podanych potraw skomplikowaną historią, nad każdym najsubtelniejszym nawet z ich ingredientów, który bez komentarza uszedłby może naszej gruboskórnej uwagi. Był w tym niedoścignionym mistrzem.

Przez dziesięciolecie bodaj wysyłałem Piotrowi, na jego kategoryczną prośbę, musztardę z Dijon. On odwzajemniał mi się sarepską, w której gustuję od dzieciństwa. Słoiczki płynęły przez granice w obie strony jak najsmakowitszy znak przyjaźni. Och Piotrze, gdzie się podziały te czasy?

Mam do Piotra stosunek szczególny, bo to on ponad ćwierć wieku temu zaprotegował mnie u Jasia Bijaka, ówczesnego redaktora naczelnego, i wprowadził do POLITYKI. Było to wielkie wyróżnienie, gdyż do każdego numeru pisma miał stosunek jak bez mała do swoich dań sylwestrowych. Pieścił go, szukał odpowiednich dodatków, troszczył się o najmniejsze detale. Przez długi okres było to jego życie. Do mnie dzwonił, kiedy mu pasowało, że mam napisać (co napisać – w tym względzie nie było nigdy żadnych sugestii, a tym bardziej nakazów!). Potem Daniel Passent został ambasadorem Rzeczpospolitej w Chile, co było nie do pogodzenia (ekscelencja to ekscelencja i obiektywny reprezentant kraju ponad podziałami) z zaangażowaną felietonistyką.

Polityka 13.2016 (3052) z dnia 22.03.2016; Felietony; s. 128
Reklama