Janina Paradowska: – Należał pan do sztabu strategicznego premiera Donalda Tuska i przy całej sprawności w zdobywaniu zaufania opinii publicznej coś ważnego jednak przegapiliście. Czy dziś, patrząc z perspektywy, może pan powiedzieć, co się stało?
Bartłomiej Sienkiewicz: – Jest oczywiste, że ślepnie się przy tak długim sprawowaniu władzy. Opozycja jest od tego, aby otwierać oczy. Ale w Polsce tak to nie działa. Nie było przecież lewicy. SLD jest farbowanym tworem, z lewicowością nie ma wiele wspólnego i nie był zdolny do dialogu w kluczowych sprawach, które wymagały korekty. PiS z kolei unieważniało się jako partner niekończącym się sporem o Smoleńsk.
Ludwik Dorn przed laty sformułował diagnozę, że mamy w Polsce problem dystrybucji pieniędzy i prestiżu. Nie jednego albo drugiego, ale obu razem. Jeśli przeoczy się ten moment, że nie chodzi wyłącznie o podwyżki, ale także o zaspokojenie aspiracji, to wówczas zaczyna się poważny problem społeczny.
Przeoczyliście?
To jest moment trudny do uchwycenia, ale pewnie tak. Rząd Platformy Obywatelskiej rozbudził aspiracje społeczne na skalę, która być może jest niezaspokajalna. W kraju o takim stopniu zacofania i realnej biedy nie wszyscy znajdą się w klasie średniej. To jest po prostu niemożliwe. Z tymi aspiracjami będzie się teraz borykało PiS, pompując ten balon jeszcze bardziej. To moim zdaniem doprowadzi do głębokiego rozczarowania.
Jest jednak także czynnik zewnętrzny. Racją istnienia PO i jej rządu było osadzenie Polski w rodzinie krajów liberalnej demokracji. Nie tylko dlatego, że ten model, ten sposób refleksji o społeczeństwie się sprawdził, także dlatego, że to oznacza realne bezpieczeństwo dla Polski zakorzenionej silnie w Zachodzie.