Hanna Suchocka z polskiej sceny politycznej zeszła wiele lat temu. W opinii publicznej długo istniała wyłącznie dzięki temu, że przez 12 lat była ambasadorem przy Stolicy Apostolskiej, i zdaniem wielu powinna tę funkcję sprawować dożywotnio, bo nikt nie miał tylu znajomości, takiej pozycji i poważania.
W krajowych wyborach przestała startować już w 2001 r., w sprawach politycznych nie wypowiadała się. Nawet fakt, że była pierwszą kobietą premierem, też już zaciera się w pamięci. Choć pewnie jeszcze wielu pamięta posła Solidarności Alojzego Pietrzyka, który triumfalnie przywiózł do Sejmu uchwałę władz związku cofającą poparcie dla jej rządu. Gabinet upadł jednym głosem, prezydent Wałęsa rozwiązał parlament, Suchockiej powierzył kierowanie Radą Ministrów do wyborów, a Solidarność utorowała drogę do władzy tak znienawidzonej przez siebie postkomunie.
Premier z potrzeby
Teraz Hanna Suchocka przestaje być członkiem Komisji Weneckiej. Prawda, że pod koniec kwietnia mija jej kolejna kadencja, ale jaki kraj rezygnuje ze stanowiska wiceprzewodniczącego takiego gremium, wypracowanego długim i pracowitym trwaniem (ledwie trzy osoby mają w Komisji taki staż jak Suchocka)? Prawicowe media ucieszyły się, że antypolski „szkodnik” wreszcie odchodzi.
Swoją pozycję w Komisji Weneckiej Suchocka budowała także unikatowym doświadczeniem kraju, który przeszedł transformację ustrojową. Jej ponad 50 ekspertyz i opracowań odnosi się głównie do krajów postkomunistycznych i ich zmagań z konstytucjami, budowaniem demokratycznego ustroju czy niezawisłego wymiaru sprawiedliwości. Na Ukrainie, którą w ostatnich latach Suchocka zajmowała się bardzo intensywnie (ponad 20 opinii w różnych kwestiach), mówiono, że lepiej zna konstytucję tego kraju niż większość miejscowych parlamentarzystów.