Każdy z ministrów może zająć moje miejsce i zostać premierem – postraszyła Beata Szydło. Nie zląkł się jedynie minister środowiska Szyszko. W jego przypadku zmiana będzie nie tylko dobra, ale i tania, bo cztery litery na pieczątce zostaną. Delikatnie przypomniał też o sobie pan Zbyszek dobre serduszko. Pięknie opowiadał mediom o ubogiej wielodzietnej wdowie z piwnicznej izby, której rzucił się na pomoc. Kobieta miała pójść do więzienia za niezapłaconą grzywnę (100 zł), zasądzoną przez nieludzkiego sędziego z Platformy Obywatelskiej. W dodatku – jak donoszą prawicowe portale – Żyda jeżdżącego na rowerze.
Dobre serduszko postawił Prokuraturę Generalną na równe nogi, bo przecież równe nogi to fundament demokracji. Zasypał bezduszny sąd „demonstrujący swoją siłę wobec słabych” żądaniami wstrzymania wyroku. Nie przewidział jednak, że podłożono mu świnię, bo sprawa od dawna jest załatwiona. Grzywnę zapłacono, wdowa nie jest wdową, w dodatku mieszka w domu, w którym nie ma piwnicy.
Uwaga alergicy! Najlepiej pomińcie ten akapit, bo grozi wam świąd, wysypka, a nawet wstrząs anafilaktyczny. Będzie o profesorze Glińskim – człowieku, który z pewnością nadaje się na premiera, bo na temat jego sukcesów detektywistycznych można by nakręcić hollywoodzki serial kryminalny. Po pierwsze – wytropił ostatnio, że Donald Tusk „jest politykiem o dziwnych i niejasnych związkach, jeżeli chodzi o jego relacje z wiodącymi politykami światowymi”. Po drugie – bezlitośnie obnażył knowania zamkniętej grupy „kilkudziesięciu kuratorów, artystów, właścicieli i dyrektorów galerii, a także krytyków sztuki, dystrybuującej uznanie i pieniądze oraz udzielającej swojego poparcia jedynie wąskiej grupie związanych z nimi artystów poprzez uzyskanie kontroli nad wieloma mechanizmami funkcjonującymi w polskim świecie sztuk wizualnych” (cytat za „GW”).
Jaki to trzeba mieć łeb, żeby coś takiego napisać! I skąd Gliński to wie? A stąd, że jego myśl przewierca rzeczywistość na wylot. I co ważne, zatrudnił ekspertów, których nie powstydziłyby się Guggenheim i Metropolitan. Choćby taki Zbigniew Dowgiałło. Jego pędzla jest dzieło o powierzchni 16,5 m kw. pt. „Smoleńsk”. Na obrazie samolot właśnie rozpada się w błysku potężnego wybuchu, a ginącym w zamachu z pękających piersi wyrywają się krwawiące serca. Prawdziwy „patriotyzm jutra”, o którym tyle mówi prof. Gliński. Aż żal, że krępują go więzy wicepremiera w eksperymencie prowadzonym przez Kaczyńskiego pod kryptonimem „Rząd Beaty Szydło”. Podziwiany zresztą na wszystkich kontynentach. Ostatnio w Pensylwanii, gdzie biskup Wysocki z diecezji elbląskiej podczas mszy porównał działania pani premier i jej partii do cudu zmartwychwstania. Przy okazji tak się rozpędził, że uznał Andrzeja Dudę za dar od Boga. Dziesięć plag egipskich też było darem od Najwyższego.
Partyjny komisarz ludowy Jacek Kurski – w przerwach, kiedy odkłada cenzorskie nożyce – wygłasza dyrdymały, że oglądanie piłki nożnej w jego telewizji ma „wymiar nowoczesnego patriotyzmu i odbudowy wspólnoty”. Inaczej smakuje hymn narodowy w Jedynce, a inaczej w stacji komercyjnej – podkreśla ten geniusz pisowskiej gastronomii.
O czym jest ten felieton? O amatorszczyźnie, umysłowym kiczu, braku odpowiedzialności. I o programowym lekceważeniu ludzi, którym wciska się propagandową durnotę, że wyroki Trybunału Konstytucyjnego są jedynie prywatną opinią kilkunastu osób. Ogłoszony w ostatni poniedziałek list otwarty prezydentów: Wałęsy, Kwaśniewskiego i Komorowskiego oraz działaczy opozycyjnych z czasów PRL i byłych szefów MSZ jest apelem o mobilizację społeczeństwa, bowiem „najbliższe miesiące zadecydują o losie praworządności i demokracji w Polsce”. Trudno się z tym nie zgodzić. Periculum in mora, jak mawiali Rzymianie.